Ile można zobaczyć podczas jednego dnia na Lanzarote? I dużo i mało, jak się okazało;) Podczas pierwszego pobytu na niej nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak piękne są plaże na tej niesamowitej wyspie.
Pierwszy raz na Lanzarote popłynęłam promem, na jeden dzień, z pobliskiej Fuerteventury. Podczas intensywnego zwiedzania, a raczej oglądania krajobrazów (bo zabytków zbyt wiele tam nie ma), zobaczyłam mnóstwo ciekawych miejsc. Przepiękną zatokę El Golfo z czerwonymi skałami, zielonym jeziorkiem i czarnym piaskiem, w jednej dziesiątej składającym się z kamieni półszlachetnych - oliwinów!. Złowrogie klify Los Hervideros, o które z hukiem rozbijały się fale(było to w grudniu 2010, wietrzna pogoda z chwilowymi opadami, więc ocean był wzburzony, przez co piękny). Grotę artysty Cesara Manrique, z ciekawie zaprojektowanym barem, basenem w kształcie laguny oraz naturalnym jeziorkiem w jaskini, zamieszkanym przez kraby albinosy. Wiele brunatnych, szarych lub brązowo-czarnych wzgórz-wygasłych wulkanów…Słowem, wyspa powaliła mnie na kolana.
Zapragnęłam tam wrócić na dłużej. Udało mi się to już niebawem, bo w maju następnego roku. Nastawiona na dogłębne poznanie Lanzarote, jej czarnych lub brunatnych pól lawy, urwisk, klifów i małych miasteczek( budynki na całej wyspie mogą być tylko białe lub bardzo jasne i nie wyższe niż dwa piętra), przyjechałam z moją drugą połową do Playa Blanca, portowego, ładnego miasteczka. Po rozpakowaniu poszliśmy na, odległą o 600m., plażę. Spodziewałam się zatoki z szarym, ew. czarnym piaskiem… Byłam co najmniej zdziwiona, i bardzo ucieszona, kiedy zobaczyłam szeroką, piękną, prawie „karaibską” plażę, z mnóstwem palm, kaktusów i kwiatów, rosnących wzdłuż promenady, biegnącej przy tej bajkowej zatoce. Usiedliśmy w barze z widokiem na ten piaszczysto-palmowy raj i patrzyliśmy na lazurową wodę oceanu.
Playa Blanca |
Papagayo |
Dobrze, pomyślałam, to jest najładniejsza plaża na tej wyspie i mieliśmy szczęście, że tu trafiliśmy. Ale później, przez tydzień jeżdżąc po Lanzarote wynajętym samochodem, codziennie trafialiśmy na piękne plaże o jasnym piasku. Trzy kilometry od Playa Blanca znajduje się rezerwat Papagayo –wstęp 3 EUR za dwie osoby i samochód i kilka dziewiczych (nieskalanych przez hotele, leżaki i parasole do wynajęcia, budki z fast foodem i inne tego typu „przyjemności”), dzikich i cudownych zatok z malowniczymi skałkami i o białym piasku jest nasze na cały dzień :-) Każda zatoka była inna – pierwsza dłuuuga, spektakularna, z szeroką plażą, przechodząca w drugą malutką, okoloną wysokimi skałami, do której można było się dostać brodząc po kostki w wodzie. Kolejna (najsłynniejsza, o nazwie Papagayo) ze stromym zejściem ze zbocza, zawinięta jak rogalik, wśród skał, ze szmaragdową tonią i dwoma maleńkimi, „hippisowskimi” knajpkami położonymi na szczycie urwiska, z urokliwym widokiem na tę właśnie zatoczkę. Za nią jeszcze jedna, z piaskiem białym i drobnym jak mąka, z małą wydmą opadającą do oceanu, na której spotkaliśmy o 10-tej rano jedynie miejscowego wędkarza i kilku nudystów.
Z jednej zatoczki do drugiej można było przejść klifami, przepłynąć lub przejechać samochodem po szutrowych, wyboistych drogach wśród pustkowia. Z uwagi na upał i wygodę, a także żyłkę rajdową mojego kompana, wybraliśmy to ostatnie. Przez cały dzień, co kilka godzin, zmienialiśmy plaże jak rękawiczki.;) W końcu, bosko zmęczeni słońcem, oceanem, wiatrem i piaskiem, o zachodzie słońca zakończyliśmy dzień wizytą w knajpce z widokiem na zjawiskowe Papagayo.
Famara |
Następnego dnia postanowiliśmy pojechać na północ, na słynną plażę Famara– mekkę wind/kite/surferów. I znowu nasze najśmielsze wyobrażenia o niej przebiła rzeczywistość. Na miejscu przywitała nas, na kilometry długa i na dziesiątki metrów szeroka, z hukiem przez fale obmywana, spektakularna plaża. Dodatkowo wrażenie potęgowały niesamowite, prawie zaczepiające o chmury klify i widok na pobliską wyspę Graciosę. Surferzy wypływali na swoich deskach w kipiel i, huśtając się na falach, walczyli z żywiołem, czekając na wielką falę. Nie mogliśmy jednak długo tam wytrzymać ze względu na siekący piaskiem wiatr i przenieśliśmy się na część mniej uczęszczaną, z malowniczymi skałkami w wodzie. Zajęliśmy jeden z „grajdołków” usypanych z kamieni w półksiężyc. Stworzone przez naturę, w wodzie ,skalne baseny pozwalały nam na bezpieczną kąpiel (a raczej zanurzanie się). Przed wejściem do jednego z nich zauważyłam na dnie stworzenie, podobne do ślimaka bez skorupki, z tym, że jakieś dwadzieścia razy, od poczciwego polskiego ślimaka, większe(!). Jak można się domyślać, nie skorzystałam z tego miejsca – skwapliwie poszukałam innego.
Wieczorem w miasteczku surferów opustoszałe ulice zawiane były piaskiem, większość domów i pensjonatów świeciło pustkami. Dwie różne osoby, na pytanie o miejsce gdzie można dobrze zjeść, wysłały nas do lokalu, który był zamknięty…od trzech tygodni. Stąd wniosek, że miejscowi stołują się w domu:-) Znaleźliśmy jedynie mały bar i tam podsumowaliśmy udany dzień, jedząc zaskakująco dobre owoce morza.
Kolejnym razem pojechaliśmy do portowego miasteczka Orzola, z którego odpływają promy na Graciosę. Z promu nie skorzystaliśmy, za to w drodze powrotnej przypadkiem skręciliśmy na przepiękną lagunę. Wprost nie mogłam uwierzyć, że woda może być tak lazurowa a piasek biało-różowy. Oczywiście tam również wiało i znów przydał nam się jeden z półkolistych murków na plaży. Jednak co chwilę albo wchodziliśmy do wody albo patrzyliśmy na nią bo szkoda było leżeć za kamienną ścianką i tracić taki widok. Kąpiel w krystalicznie czystej i cudownie turkusowej wodzie była ogromną przyjemnością.
Orzola |
Tydzień na Lanzarote szybko minął. Opowieści o wyspie mogłyby nie mieć końca – jest piękna, wulkanicznie groźna ale też spokojna i relaksująca. Nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich miejsc. Jestem pewna, że na odkrycie czeka tam jeszcze wiele zjawiskowych plaż :-)
Piękne plaże :-)
OdpowiedzUsuńW taki pochmurny dzień jak dziś, szczególnie za nimi tęsknię...;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń