Zarobiona matka w kuchni - Kotlet story „na oko”



„Lecz choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów,

I każdy nie wiem jak się natężał, to nie udźwigną - taki to ciężar!”

Jakoś tak chyba pamiętam… no i właśnie w sprawie kotleta zamieszanie spore. Zwykle po damsku klasycznie robię zakupy na bieżąco sama i kupuję ilości „na oko”. W ciąży w tym procederze ograniczana byłam przez kochanego ojca mego dziecka, który w trosce o kulę, nie pozwalał mi dźwigać. Super fajnie, ale jak musiałam napisać listę czego ile należy kupić to pot mi na czoło występował bo strzelałam w ciemno z czapki czy salami to 10g czy 15 dag i na ogół dziwne z tego wychodziły kombinacje. 

Tak tez było właśnie, gdy zapragnęłam zrobić kotlety i wydałam dyspozycje co do zakupów :)

Kotlety, których receptura powstała dosyć spontanicznie i za każdym razem jest trochę inna, uwielbiam dziko i mogę jeść na każdy posiłek w ciągu dnia na ciepło, zimno, obiadowo, kanapkowo, w sałatce i ukradkiem w locie...  nie są to bowiem klasycznie mięsne mielońce: choć samego mięsa zwykle są trzy rodzaje, równie istotnymi składnikami są soczewica, gotowane warzywka, pieczarki z cebulką podsmażone, bułeczka, zioła różne i zasadniczo co jeszcze w ręce gospodarne wpadnie. :)

Padłam ofiarą swej receptury i gdy pomieszałam wszystkie składniki, okazało się, że mielonych co najmniej dla pułku wystarczy.

Cóż… syndrom wicia gniazda przyszedł mi z odsieczą i jak się zabrałam za smażenie to w efekcie 50 sztuk popakowanych w estetyczne paczuszki i zamrożonych trafiło do zamrażalnika, czekając na odwilż, gdy smażenie wieloskładnikowych kotletów będzie czynnością zbyt czasochłonną...


Przepis na mielone „ilości na oko” każdy sobie musi sam ustalić :)
Początek jest standardowy, jak na zwykłe kotlety a potem pojawiają się dodatkowe składniki wedle uznania, życzę odwagi w eksperymentach – u mnie za każdym razem jest trochę inaczej :)

1.      mięso mielone – ja zwykle mieszam indyka z wołowym i wieprzowym
2.      poszarpana bułka biała namoczona w mleku na paćkę
3.      jajka wbite do masy
4.      dużo zielonego lubię: koperek, pietrucha, czosnek, sól, pieprz (jak się lubi to inne przyprawy:))
5.      pieczarki podsmażone z cebulką (drobno pokrojone, doprawione głównie ciemnym sosem sojowym)
6.      soczewica czerwona ugotowana na miękko, czasem wręcz rozgotowana
7.      dowolne warzywa ugotowane lub podsmażone (u mnie ostatnio była marchewka)
8.      cokolwiek innego przyjdzie do głowy do wrzucenia np. inne strączkowe, inne grzyby itp.


Składniki można zmielić na wspólną paćkę, ale fajnie wychodzą też kotlety, w których jakiś składnik zachowuje swoją „bryłkowatość”. Najlepiej chyba zostawić pieczarki bo potem fajnie się wtapiają w masę. Jak się ma cierpliwość albo niezbyt dużo masy to można formować małe kuleczki i otoczone w bułce tartej smażyć na złoto – wtedy to idealna przekąska na imprezy do pogryzania na zimno np. z jogurtowym dipem czosnkowym. Jako kotlety obtaczać klasycznie w mące lub w bułce tartej i smażyć standardowo. Pewnego razu z takiej masy upiekłam też w brytfance coś a’la pasztet bo mi się nie chciało stać przy patelni. Duża dowolność w interpretacji i zastosowaniach:)

Życzę radości w opracowywaniu własnej receptury i smacznego! Dajcie znać jak wyszły eksperymenty:) 
fot. AgaKry

Komentarze

  1. Cieszę się, że ktoś w końcu do mięsa mielonego dodaje warzywa(moje ulubione):) Wypróbuję:)

    OdpowiedzUsuń
  2. już wiem co zrobię jutro na obiad:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)