Skąd w ludziach tyle zła, że używają różowego koloru? Dygresja.




Refleksja krąży w krwi mojej już od czasu dłuższego; urodziła się po obejrzeniu „Powrotu do Tajemniczego Ogrodu” Michaela Tuchnera a przypomniałem sobie o niej wcale niedawno, przy balkonowym papierosie i smętnych wizjach losu naszych córek w świecie „Barbie: Szkoły Księżniczek”, „Hannah Montana” i wartości przekazywanych w kwadrylogii Stephenie Meyer. Tak wiele się mówi o eskalacji przemocy w bajkach i baśniach, o nieodpowiednich treściach – czy to w sferze obyczajowości czy etyki. Każdy chyba zetknął się z krytyką “South Parku” czy “Włatców Móch”.

Zazwyczaj przyjmuje się, że to co animowane, jest dla dzieci - a to poważny błąd rodziców. Nigdy nie pozwoliłbym mojemu dziecku oglądać powyższych animacji, ale dla wielu osób, widok pociechy siedzącej przed telewizorem przy "czymś rysunkowym" jest widokiem uspokajającym. Do tego, że termin „film animowany” zdążył przejść dosyć zaawansowaną metamorfozę, nie dotarło jeszcze wielu dorosłych - ale czy to jest powód, żeby twórcy mieli tę mentalność cały czas na uwadze? Film rysunkowy ma swoje unikalne środki wyrazu i przyszedł czas, żeby je wszystkie wykorzystać. Poza tym, film animowany wciąż jest filmem, czyli stosuje środki dostępne dla tego medium. Począwszy od montażu a skończywszy na alegorii - to wszystko może być zawarte w "bajce" (animacji) - pozostaje jedynie kwestia zaakceptowania tego przez odbiorcę. Ja w każdym razie nie mam ochoty dołączać jako kolejny głos w tym sporze, wolę - czy raczej muszę - zdać się na inteligencję i zaangażowanie rodziców, którzy powinni zdawać sobie sprawę, że nie wszystko to, co animowane i nie wszystko to, w czym występują dzieci, szufladkuje się jako kategoria bez ograniczeń. Poza tym, ja zupełnie nie o tym.

Trzeba przyznać, że wygodnie jest robić tzw. „kino familijne” – bez względu na to, jaki chłam zostanie nam przedstawiony, zwyczajnie nie wypada go mieszać z błotem. Wszak to kino dla całej rodziny, najlepiej trawione w leniwy, niedzielny poranek - więc, prosimy, bez zbyt ambitnych treści.

Landrynkowe wersje i tak już ugładzonych baśni braci Grimm; lekkostrawne klasyki Disney’a, niemożliwie różowa seria o przygodach Barbie czy przygody (phi!) głupkowatych nastolatków z Hannah Montana – tak prezentuje się „poprawne politycznie” kino dla młodego widza. Poprawne – bo nie niesie za sobą kontrowersyjnych treści, nie prowokuje, a problemy, o ile w ogóle się pojawiają w fabule, są rozwiązywane w bezrefleksyjny sposób.

Wytłumaczcie mi zatem: dlaczego taka forma mamienia młodego widza jest w pełni akceptowana społecznie? Dlaczego trywializowanie wydarzeń, niemiłosierne spłycanie narracji i prezentowanie ogranych postaw i archetypów otoczonych lukrową polewą jest takie dobre dla dziecka? Ja naprawdę z dużą tolerancją podszedłem do filmu Tuchnera, ale kilkunastoletni wychowanek sierocińca próbujący obalić tezy „Studium historii” Toynbee’go to pomysł wołający o pomstę do nieba. Sam sierociniec wygląda zresztą na ekskluzywny staroangielski hotel, ale „biedna sirotka” z Ameryki (której głównym chyba zadaniem w filmie było akcentowanie „popsutego przez Amerykanów” angielskiego – żałuję tylko, że nie rapowała) mieszkająca w “skromnym” pokoju wielkości przeciętnego M-2 od razu wykazuje nierealność opowiadanej historii i wzbudza uśmiech politowania na naszych wargach.

Pragnę zauważyć, że między bajkowością a nierealnością jest równie wielka różnica co pomiędzy pluszowym fotelem a krzesłem elektrycznym. Piramidalne bzdury, jakie serwuje nam reżyser w obrębie świata przedstawionego, nijak mają się do magii tajemniczego ogrodu, która zanika z powodu opuszczenia miejsca. Jak długo jeszcze będzie pokutował pogląd, że dwa zajączki, lis i jelonek to zupełnie wystarczające zobrazowanie „magiczności” ogrodu?! Poza tym, pojawiające się i znikające (z wielką pompą) drzwi do ogrodu są jeszcze jednym elementem, który z powodzeniem rujnuje jakikolwiek czar tego niewątpliwie urokliwego ogrodu.

Daruję sobie konkluzję – dosyć, że podobnymi sytuacjami naszpikowane są wszelkie współczesne adaptacje Królewny Śnieżki, Jasia i Małgosi a nawet Alicji w Krainie Czarów. Są całkowicie pozbawione jakiegokolwiek elementu refleksji; zinfantylizowane; podane w przesłodzonej polewie. Przykro mi narzekać, ale naprawdę stęskniłem się za widowiskiem telewizyjnym, chociażby porównywalnym do magii wszelakich opowieści z Avonlea. Tymczasem twórcy idą w zaparte – operują tymi samymi scenariuszami i tymi samymi archetypami. Wiecznie poszukujące miłości księżniczki, szukające akceptacji sierotki czy niezrozumiali przez towarzyszy buntownicy. A każde z nich ma osiem lat. Pojawienie się – nazwijmy to – „animacji postshrekowskiej” wzbudziło dyskusję o celowości euhemeryzacji baśni; o tym, czy bajki wciąż są tylko dla dzieci. Tylko czy one kiedykolwiek były tylko dla dzieci? Cóż, czasem mam wrażenie, że część twórców filmów dziecięcych niezmordowanie stara nam się to wmówić.

Dziecko przed telewizorem nie jest odbiorcą krytycznym. Nie jest w stanie wykryć niedoskonałości fabuły ani powtarzalności motywów w treści. Rodzicom zbyt często wystarczy to, że się na ekranie „nie leje krew i że nie ma scen łóżkowych”. Czy, poza zabijaniem czasu, te filmy wciąż są warte uwagi? A nawet jeśli nie – czy ktokolwiek zwróci uwagę na takie niuanse? Absolutnie nie twierdzę też, że telewizja jest dla dziecka szkodliwa. W kulturze audiowizualnej umiejętność racjonalnego dawkowania telewizyjnych treści powinna być przekazywana najmłodszym jak najszybciej. Telewizor niekoniecznie musi być albo wrogiem albo nianią; odpowiednia lektura (czytana ze zrozumieniem) programu telewizyjnego może odkryć przed nami wiele wartości prezentowanych w ruchomych obrazkach. Tylko, błagam, powiedzcie znajomym rodzicom, że wartości w głupkowatych filmach familijnych i wyróżowionych niemiłosiernie bajkach jest mniej więcej tyle, co niegrzecznych myśli pod czupryną pszczółki Mai. Niewiele.

Wrooblonek
tekst pierwotnie ukazał się na blogu http://trochekultury.wordpress.com/


Komentarze

  1. niestety, zgadzam się z Tobą, że współcześnie trudno jest o ciekawe propozycje dla dzieci,treść jest miałka nierzadko, treść nie inspiruje dziecka do myślenia, bo forma zajmuje zmysły i zachwyca barwami i dynamiką...
    ale mnie udalo się zachęcić córkę do bajek mojego dzieciństwa - i książeczek i w tv (choćby Krecik, Reksio, Filemon czy Wilk i zając)...

    OdpowiedzUsuń
  2. W idealnym świecie nie ma telewizorów;) Ech - zjadaczy czasu...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)