Mięcho wołowe każdy czasem lubi, choć nie jest łatwe i nie
ulega szybko. Raczej niepokorny to składnik obiadowy i nie ma co się łudzić, że
da nam szansę na obiad w pięć minut. W cyklu rekomendacji „matki zarobionej”
znajduje się z prostej przyczyny: przez 4-5h, gdy siedzi w piekarniku, nie
trzeba robić NIC!
Czas przygotowania potrawy jest przerażająco długi ale to
tylko długie przerwy w nicnierobieniu, bo mięcho się robi samo. Kawał
czerwonego mięcha kupujemy i kroimy w plastry ok.1,5 cm (oczywiście w poprzek
włókien). Smarujemy przyprawą /marynatą każdy kawałek z obydwu stron i
odkładamy ułożone jeden na drugim do lodówki – im dłużej tam sobie poleży, tym
lepiej ale bez przesady, żeby nie uciekło :),
na noc wystarczy. Po wyjęciu z lodówki
podsmażamy na gorącej oliwie z obydwu stron nie dłużej niż 45 sekund na boczek.
Odkładamy do naczynia żaroodpornego przykrywanego, zalewamy bulionem i
wstawiamy do piekarnika. Najpierw około 200° na 1h, potem na kolejne 3-4h
wystarczy już 150°. Co jakiś czas zaglądać, ewentualnie podlewać sosikiem,
pomacać widelcem, może już gotowe? Gotowe mięsko kruszy się i rozpada :).
Sos zwykle robię oddzielając po upieczeniu mięsko
i miksując wszystko, co pływa :)
No i taka to wyrafinowana potrawa. Robi wrażenie, bo
faktycznie rozpływa się w ustach. Rewelacyjne mięso do wszelkich ryży i kasz,
bo sos idealnie się z nimi komponuje. Do tego kiszone ogóry i wszyscy dadzą się
omamić :) Idealne
na obiad wielopokoleniowy.
W czym męczę mięso? Sporo mieszam przypraw, które lubię. W
różnych proporcjach, co akurat wpadnie. Można dodawać swoje zioła, aromaty,
jakie kto lubi najbardziej. I tak najważniejsze, żeby mięso miało głównie swój
własny smak...
· - przyprawa korzenna do mięs,
· - papryka mielona,
· - pieprz ziołowy,
· - trochę chilli,
· - odrobina musztardy,
· - kilka łyżek sosu sojowego grzybowego,
· - odrobina ciemnego octu winnego,
· - do tego oliwa ale tylko tyle, żeby zrobiła się
pasta a nie lejący sos,
· - kilka pokrojonych ząbków czosnku, może być też
posiekana grubo cebula.
Do samego pieczenia wlewam pół
szklanki bulionu (tyle, żeby zakryć mięso poukładane warstwami w naczyniu
żaroodpornym), może być z kostki, kilka liści laurowych i odrobinę ziela
angielskiego. Ostatnio do pieczenia dodałam mały słoiczek zmiksowanych warzyw,
które zostawił mój syn… zniknęło całkowicie a sos nabrał dodatkowej gładkości.
Czasem, gdy sos okazuje się zbyt pikantny, wrzucam pod koniec pieczenia mrożoną
marchewkę z groszkiem – wyciąga najostrzejsze przyprawy a jest dodatkowym
zdrowym i kolorowym elementem na stole.
Mięso najlepiej upiec dzień przed
planowanym obiadem. Wtedy na 100% będzie kruche i pyszne a unikniemy stresu,
czy już gotowe, gdy goście skończą
pierwsze danie…
fot. AgaKry
raz zrobiłam pieczeń wołową...hehehe, jak podeszwa wyszła...przy moich "zdolnościach" kulinarnych wolę więcej nie ryzykować:))
OdpowiedzUsuńWedług nas przepis wart jest wypróbowania :) Tara może to stary wół był? Takiego można dusić wieki całe a wyjdzie niedobry.
OdpowiedzUsuńNie poddawaj się! Wołowinka jest bardzo dobra :)
ja jestem całkowite antytalencie kuchenne, ale naprawdę cenię i podziwiam zdolności innych w tym kierunku...i jeść lubię:D
OdpowiedzUsuń