Wyniki - Konkurs z "Melą na zakupach" :) Zaprasza Wydawnictwo Zakamarki :)



Drodzy rodzice, ciocie, wujkowie, babcie i dziadkowie!
 Zapraszamy na konkurs z Wydawnictwem Zakamarki :) 

 Nagrodą w konkursie jest bajeczka o Meli, która wybrała się na samodzielne zakupy.
A tutaj jest nasza recenzja tej bajeczki :) 

Warunkiem udziału w konkursie jest zostawienie pod niniejszym postem:

1. Swojego imienia
2. Adresu email w formacie kobietnik(at)kobietnik.pl
 Możecie także dodać wspomnienie związane z Waszymi dziecięcymi zakupami ; jak udały się te zakupy? :)

Zajrzyjcie do Wydawnictwa Zakamarki :) To literatura dziecięca warta polecenia :)


Losowanie nagrody 3 czerwca po godzinie 20 :) Wyniki ogłosimy także na naszym profilu na Facebook'u.


Skontaktujemy się z Wami na podamy adres email, abyście podali nam adres, na który Wydawnictwo Zakamarki ma wysłać Wam nagrodę :)


Dziękujemy Wydawnictwu Zakamarki za upominek dla Was :)


W konkursie wzięło udział 20 osób :)





Anonimowy 
30 maja 2012 15:42  
Monia
wirtualnamonia(at)wp.pl


A mnie mama często (mam wrażenie, że bardzo często) posyłała do pobliskiego spożywczaka po kapustę kiszoną z beczki. A mi się wydawało, że to straszny obciach. Potwornie się wstydziłam chodzić po tę kapustę.


A dziś mi ślinka cieknie na samą myśl o tej kapuście. Mniam!
...chyba wyślę Alutkę, żeby kupiła ;))


Gratulujemy Moni :)


Wszystkim, którym tym razem się nie poszczęściło, dziękujemy za udział w konkursie. To nie pierwszy ani ostatni konkurs u nas :) Obserwujcie nas na profilach społecznościowych, do których linki znajdziecie po prawej stronie :)

Komentarze

  1. małgorzata , marzenia13@interia.pl

    Do dzisiaj pamiętam, że jak byłam małym dzieckiem i byłam grzeczna to mama posyłała mnie do takiej zielonej budki i dawała na 10 deko takich przepysznych, wielkich ,kolorowych landrynek.. Czasem również posyłała mnie po kawę tylko taką ziarnistą i mieliła ja potem w domu, ale był zapach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Magdalena magdamus(at)gazeta.pl

    Ja opiszę moje "dziecięce zakupy" od innej strony - moich wypraw do sklepu z małym Jasiem - to swojego rodzaju przygoda...

    Jeśli wybieram się na większe zakupy z zaprzyjaźnionym 6-latkiem – wcześniej przygotowuję się do tej wyprawy ;) Przede wszystkim omawiam z młodym człowiekiem listę zakupów – obok nazwy produktu Jasiek chętnie rysuje swoje znaczki, ilustracje etc., a na koniec konstruowania spisu umawiamy się, że niczego spoza listy nie kupujemy. W sklepie czasami bawimy się w grę: kto zapamięta bez patrzenia w listę więcej spisanych rzeczy, albo – kto szybciej znajdzie konkretną rzecz. Jasiek jest odpowiedzialny za odhaczenie produktu z listy – kiedy ten znajdzie się już w koszyku.
    Cała „operacja” (nazywana zabawą sklepową) ma dwa „haczyki” ;) Jeżeli mój mały towarzysz przegrywa w „zawodach” zakupowych – moją nagrodą jest możliwość pójścia do sklepu „z lumpkami” ; tylko tak można odwiedzić z nim sklep odzieżowy, by przymierzyć z nim jakąś rzecz do ubrania :)
    Drugi z „haczyków” tkwi w tym, że sama też muszę sztywno trzymać się listy – wszystko w imię konsekwencji, nauki odpowiedzialności trzymania się zasad :) Wolę nie myśleć, jaką karę by mi wyznaczono za TAKIE PRZEWINIENIE ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Katarzyna

    manta22 [at] op.pl

    W zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa wcale niełatwo było zrobić zakupy;) Sklepów było "jak na lekarstwo", kilka ulic dalej na parterze narożnego domu był malutki sklepik. Mieścił się w jednym pokoju. Było tam WSZYSTKO:) - oranżada w butelkach (najfajniej było dostać taką w przeźroczystej:)), cukierki - landrynki, iryski. No i mleko w szklanych butlach zamykanych kapslem, chleb - krojony na połówki, a nawet ćwiartki. Prowadziła go pani Graużulowa;)
    I kiedyś, jako wybitnie małoletnia dziewczynka (pewnie czteroletnia;)), znalazłam dziesięć groszy!;) I z tym znaleziskiem pognałam w stronę sklepu pani Graużulowej, by kupić cukierków...:) Ulice, które miałam przejść, nie były bardzo ruchliwe, ale i tak przygoda - dzięki mojemu bratu - skończyła się szczęśliwie: pobiegł za mną i mnie zatrzymał, razem wróciliśmy do domu. Bo jednak 10 groszy nie było oszałamiającą kwotą...

    A tak na marginesie;) Ja mam właśnie córkę Melkę, która jest mistrzynią robienia zakupów;) Gdy ją zapytać, co kupimy, zawsze usłyszymy "litanię": "Keb i buby, i siaś, i sok, i piwo, i wodę" (czyt. chleb, bułki, ciastka, reszta - wiadomo;)). Bardzo pomocna dziewuszka;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kamila rykam (at) wp.pl

    Moje najmilsze zakupowe wspomnienia to stanie w wielgachnej kolejce po przysługujący przydział szamponu Bambino, jakiegoś proszku do prania i mydła. Dostaliśmy ;)
    Pamiętam jak stałam sama za szynką w Wigilię ;) Również się udało :D
    Oraz za 3-tomowymi Baśniami Grimm w zielonej okładce. Kupiliśmy :)

    Teraz kolejki mnie irytują ;) jak mam stać, to zwykle idę gdzie indziej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Monia
    wirtualnamonia(at)wp.pl

    A mnie mama często (mam wrażenie, że bardzo często) posyłała do pobliskiego spożywczaka po kapustę kiszoną z beczki. A mi się wydawało, że to straszny obciach. Potwornie się wstydziłam chodzić po tę kapustę.

    A dziś mi ślinka cieknie na samą myśl o tej kapuście. Mniam!
    ...chyba wyślę Alutkę, żeby kupiła ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ala alunia175 [at] vp.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. slonce(at)spoko.pl

    Zakupy z dzieciństwa kojarzą mi się z pustymi półkami w sklepach, teraz nadrabiamy :-)))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Ania anba6[at]o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam wszystkich!

    Mówiąc o "zakupach z dzieciństwa" przypomina mi się sytuacja, przez którą do dzisiaj jest mi głupio... Miałam może jakieś 7-8 lat i mama wysłała mnie do pobliskiego sklepiku po drożdże do ciasta. Pieniądze, a dokładniej 2 złote, które przekazała mi na ten cel schowałam do kieszeni. W sklepie poprosiłam Panią ekspedientkę o drożdże i bez zwracania uwagi jaki pieniążek położyłam na ladzie czekam na resztę. Pani wrzuciła go do kasy i wydała mi resztę: 20gr. Drożdże kosztowały groszy 80, więc się zdziwiłam i mówię: ale ja dawałam Pani 2zł. Ekspedientka jednak była uparta i nie chciała mi oddać więcej pieniędzy. No i...popłakałam się... Pani oczywiście po kilku minutach dodała mi złotówkę i pogłaskała po głowie. Kiedy się uspokoiłam wróciłam do domu, gdzie podałam mamie zakupione drożdże oraz resztę, którą wyciągnęłam z kieszeni: 2zł, 1zł i 20gr. Okazało się, że w kieszonce miałam jeszcze złotówkę, którą to dałam Pani w sklepie. Byłam roztrzęsiona i nie wiedziałam co zrobić, ale bałam się wrócić do sklepu, żeby oddać to co "wyłudziłam". Dopiero następnego dnia razem z mamą poszłam tam przeprosić i zwrócić pieniądze. Pani tylko się uśmiechnęła i podziękowała, ale odtąd nie chodziłam już do tego sklepu.

    Pozdrawiam,
    Ilona

    ilona1101(at)interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Barbara

    baska2005@poczta.fm

    OdpowiedzUsuń
  11. Daniela
    marmoladka33 (at) gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. 1. Maria
    2. misrybka(at)wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  13. Dominika meee[at]wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  14. Kasia
    papros(at)poczta.fm

    OdpowiedzUsuń
  15. Anna
    kaktus444@gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
  16. UFF... ZDĄŻYŁAM :)

    Kasia
    perfekt(at)vp.pl

    OdpowiedzUsuń
  17. Zakupy...zakupy, chciałam kiedyś jak byłam mała rozmienić 50 (starych) tysięcy, a że nie miałam to przytargałam na pół. Nie muszę pisać jak mama była zła.

    rysiulka[at]gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  18. Bożena

    bożka12(at)poczta.fm

    OdpowiedzUsuń
  19. Asia

    asiaem@poczta.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  20. alalala (at) gmail.com

    OdpowiedzUsuń