Poniedziałek
Miły Kobietniku!
Góry Troodos - wysokie, piękne i zielone spodobały nam się do tego stopnia, że postanowiliśmy w niedalekiej od nich odległości zostać na noc. Wieczorem, po długiej podróży krętymi górskimi drogami, do Ayia Napy i naszego hotelu zostało ok. 250km. a nazajutrz chcieliśmy i tak tu wrócić. Szybka kalkulacja km/litr benzyny/czas/zmęczenie pozwoliła nam ustalić, że wygodniej i taniej będzie zostać, niż wydać pieniądze na drogę w jedną i drugą stronę. Zostaliśmy więc w małej, zabytkowej miejscowości Polis - parę kilometrów od morza i kilkanaście od gór.
Wcześniej, tuż przed zachodem słońca, zwiedziliśmy piękny klasztor w Kykkos - położony na górze o tej samej nazwie, w otoczeniu bujnej zieleni. Mnisi wznosili swoje modlitwy do Boga a my chodziliśmy po długich korytarzach, ocienionych patiach i krużgankach pełnych pozłacanych mozaik. Wśród bogatych zbiorów sztuki sakralnej, w tutejszym muzeum, znajduje się ikona Matki Boskiej napisana ponoć (ikony się pisze, nie maluje) przez ewangelistę Łukasza.
Klasztor w Kykkos |
Spokój tego miejsca dobrze komponował się z fioletową szatą do ziemi, którą wręczono mi przy wejściu - podobno fiolet sprzyja rozwojowi duchowemu;)
Wtorek
Kobietniku!
Zakręt za zakrętem -stop-dzisiaj
pokonaliśmy ich 500-set-stop-większość weszła w mój kręgosłup-stop!!!
Padało. Co ja mówię - lało jak z cebra! W szalonych zakrętach i ruchu lewostronnym W. czuł się jak ryba w wodzie a ja przeżywałam katusze - zakręt gonił zakręt i spotykał się z następnymi dziesięcioma, tuż za zakrętem, po zakręcie - totalna zakrętka w głowie i kręgosłupie plus przepaści z jednej i nawisy skalne z drugiej strony. Aaa!
Dojechaliśmy do słynnej Doliny Cedrowej i deszcz ustał:) Spacer pośród świeżo zroszonych deszczem drzew był prawdziwą przyjemnością, aż do chwili, kiedy kolejne chmury nie wykręciły na nas swych sukienek - ciepły deszcz sprawiał, że droga w szybkim tempie zamieniła się w potok, co zmusiło nas do marszobiegu do samochodu;) W płucach pozostało jednak balsamiczne powietrze, przefiltrowane przez dziesiątki cedrów!:)
Dolina Cedrowa - nie mogę doszukać się cedrów na zdjęciach - trudno je znaleźć - jakoś inne wysunęły się na pierwszy plan;) |
Niedziela
Kochany Kobietniku!
Największy na Cyprze klasztor Stavrovouni od początku pobytu kusił niesamowitym położeniem na szczycie 800-metrowej góry. Pojechaliśmy. 100 zakrętów, po wycieczce w góry Troodos, to przecież pestka;) Widoki z samego szczytu przepiękne - rozległe równiny z każdej strony wzniesienia - widok na morze, zielone pola, niezamieszkałe tereny - tak, jakby ktoś wzniósł ten szczyt specjalnie dla mnichów.
I właśnie powitał nas przed klasztorem - Pan Mnich we własnej osobie. W brązowych szatach i wielkiej czapie na głowie, z brodą do pasa - miarowym, wydłużonym krokiem, z rękami zaplecionymi na plecach, przemierzał pusty (dlaczego tak pusty o tej porze dnia?) dziedziniec. Zanim zdążyłam wysiąść z auta, już wdał się w pogawędkę z W. i częstował go owocami z drzewa rosnącego obok samochodu.
"Eat! It's good!" krzyknął do mnie i poszedł do furty. Scena iście biblijna, nie powiem - drzewo, kobieta, mężczyzna i nieznane mi owoce...Zawahałam się lekko - w końcu nie znam faceta! Owoców też nie. A skąd mam wiedzieć czy po nich nie przerobią mnie na kotlety? Zjadłam!:) Pycha - słodkie, lekko cierpkie i kwaskowate jednocześnie - bardzo brudzące palce;)
Rozochocona miłym poczęstunkiem, zapięłam sweterek pod szyję (w końcu miejsce święte a bluzeczka pod sweterkiem kusa, oj kusa) i raźno pomaszerowałam w stronę furty. Jak ci mnisi tacy mili i gościnni na dziedzińcu, to co to dopiero będzie w środku! Może na obiad zaproszą?
Nagle słyszę jak W. wykrzykuje:"Ohohoooo, ale ty tu nie weeeejdziesz!" Jak to?! Ja nie wejdę?!
W przewodniku nie napisali tego, co wyczytałam wtedy na drzwiach klasztoru - kobieca noga tam nie postanie! Ups, już wiem dlaczego mnich takie miłe przyjęcie przed wejściem zgotował...
W. dostał wielkie klasztorne gacie, wiązane w pasie sznurkiem, drzwi się za nim zatrzasnęły i tyle go widziałam. Zostałam z nosem przylepionym do tabliczki z przekreśloną kobietą... Zagotowałam - mnisi szowiniści - mogli mi przecież dać mnisią szatę, nawet z kapturem na oczy!
Klasztor Stavrovouni i słodkie owoce (podobno to morwa:) |
Starając się zrozumieć klasztorne zasady i zająć czymś czas, obeszłam dziedziniec (dwa razy), pozaglądałam do kapliczki (razy trzy), widoków z góry nauczyłam się na pamięć i w końcu zasiadłam skromnie (bo przecież mnisi mogli patrzeć z okien - przypadkiem oczywiście - a spódniczka kusa, oj kusa) na ławeczce. I tu się zaczęło - również biblijnie - plaga, cypryjska chyba! Muszki, komary i wszelka latająca zwierzyna zwietrzyła burzę w powietrzu i istotę pełną krwi na ławeczce i każda próbowała się posilić - mną! Na nic się zdawało trzepanie górnymi kończynami w tułów, raptowne wstawanie i podskoki, nienaturalnie szybkie ruchy głową na boki i pocieranie nogą o nogę - wygrywały liczebnie. Cóż...
W. pojawił się wysoko wysoko na tarasie i radośnie machał do mnie ręką a ja do niego całym korpusem - strząsając z siebie dziesiątki owadzich rodzin. Znów biblijna myśl przyszła mi do głowy - może kobieta faktycznie nieczystą jest, skoro na progu klasztoru takie męki cierpieć musi!;)
Środa
Drogi Kobietniku!
Śnię o zatoczkach (przesycona tym widokiem za dnia) - złoty piasek przesypuje się przez promienie słońca i ląduje w lazurowej wodzie. Ziarenka powoli wirują, opadając na dno - tworzą biały, lśniący dywan poruszany przez prądy i zawirowania. Kiedy osiądą na dnie, spoglądają w górę, na ogrom wody nad nimi. Pięknie rozproszone światło słońca śmiało nurkuje do nich i lekkimi muśnięciami przypomina, że przed chwilą jeszcze były częścią rozgrzanej plaży. Nie muszą jednak długo czekać na powrót na brzeg - wezbrana fala zbiera je łagodnie w dłoń i wysypuje na brzeg. Kolejna wpycha w głębię, obraca a one, jak na karuzeli, okrągleją, wygładzają się, stają się coraz bardziej miałkie ale bynajmniej nie banalne! Przyglądam się piaskowi z bardzo bardzo bliska - każde ziarenko jest inne.
Złote zatoczki - Nissi Beach i rajsko spokojna Macrosnissos |
Czwartek
Kalispera, Kobietniku!
Lefkara - cypryjska stolica koronek i ręcznie wyrabianych ozdób ze srebra. Wąskie uliczki, kamienne domy, zielone okiennice i mili mieszkańcy.
W środku miasteczka zaskoczyła nas burza, więc przystanęliśmy pod daszkiem koło jednego z domów. Gościnna Cypryjka otworzyła szeroko drzwi i zaprosiła nas do środka. Usiedliśmy nieśmiało w salonie-przedpokoju, pełnym miękkich sof i stolików przykrytych, a jakże! - lefkarskimi koronkami i ucięliśmy sobie pogawędkę z rodziną, która właśnie skończyła obiad. Z salonu widać było niesamowitą konstrukcję domu - pomieszczenia ułożone na kształt koła, w środku znajdował się mini ogród z szemrzącą fontanną. Nie jestem jednak pewna co szemrzało głośniej- fontanna czy deszcz - niech będzie, że fontanna zasilona deszczem;) Z drugiej strony przeszklonego ogrodu machała do nas kolejna miła kobieta - jak rodzinnie!;)
Koronkowa Lefkara |
Uff! Deszcz ustał a słońce zalało ostrym światłem okrągłe patio. Podziękowaliśmy za gościnę i wyszliśmy na ulicę, która zdążyła zamienić się w płytki, rwący potok - moje sandały z satyny nie zdały tu egzaminu i wkrótce pokryły się błotem i nasiąknęły wodą. Nic to, jak mówi moja siostra. Powietrze pachniało za to kwiatami oplatającymi kamienne mury, ślimak wyszedł na rosę i mogłam zrobić użytek z funkcji "makro" w moim aparacie;)
Na wzniesieniu nad miastem "zaliczyliśmy" jeszcze różany ogród z pięknym widokiem na panoramę - z Lefkarą w roli głównej - w otoczeniu gór, dolin, jezior i espresso podanym na małym, białym stoliku. Gdyby nie piekące słońce można by to było uznać za prawdziwy relaks;)
Lefkara i jej piękne okolice. |
Kościół na placu w Larnace. |
W drodze powrotnej do Ayia Napy zahaczamy o Larnakę - duże miasto ale bardzo przyjemne. Okolice portu z długą promenadą wysadzaną palmami, sklepami i wytwornymi hotelami - zdecydowanie bardziej swojsko niż w Ayia Napie - mniej tavern dla turystów, więcej miejscowych. Zachwyciliśmy się zabytkowym kościołem i kamiennym placem otoczonym kawiarenkami - kawa smakuje tu wyśmienicie.
Na palmowej promenadzie w Larnace. |
Przeczytałam w przewodniku, że na słonym jeziorze w Larnace zobaczyć można stada flamingów! Jako miłośniczka różnych odcieni różu baaardzo chciałam zobaczyć te ptaki;) Flamingi różowe żywią się planktonem, małymi rybkami, larwami much i skorupiakami - różowo zabarwione upierzenie bierze się podobno ze zjadanych przez nich czerwonych krewetek. W niewoli podaje się im sok marchewkowy, żeby uniknąć zmiany koloru piór na szary...
Nad jeziorem w Larnace stoi też zabytkowy meczet - wszystko to mieliśmy zobaczyć już za chwilę!:) Jedziemy - z daleka widać meczet - flamingów ani śladu. Za małe są - myślę - pochowały się w zaroślach lub leżą w płytkiej wodzie brzuchami do góry z przejedzenia - w końcu pora sjesty. Z bliska niestety też ich widać nie było... Z bardzo bliska okazało się, że meczet już zamknięty - pooglądaliśmy go z daleka, omijając starannie stada dzikich kotów przy bramie. Piękna, bujna zieleń dzikiego ogrodu wynagrodziła nam brak widoku, zapewne równie pięknych, wnętrz. Okrążyliśmy samochodem jezioro - w mojej wyobraźni flamingi rozpłynęły się w poświacie zachodzącego słońca - może dopiero lecą na Cypr zza odległych mórz? Pomyślałam, że nie mogą tu żerować cały rok...chyba zmienię przewodnik;)
Ogrody meczetu Hala Sultan Tekke. |
Miły K.!
Nadal zgadzamy się na to, żeby słońce przysmażało naszą skórę.
Kto
z leżących na plaży, oprócz mnie, myśli, że opalenizna to nic innego
jak oznaka desperackiej obrony organizmu przed poparzeniem?! Tak, dałam
się poparzyć. Co prawda na brązowo, ale moje włókna kolagenowe już nigdy
nie będą takie same...
Nad ustami mam ciemne obwódki. W. mówi:"O, ładne! Jakbyś kawę wypiła!" - Kawosz!
Środa
Mój drogi Kobietniku!
Dziś "turecka strona" Cypru - okupowana przez Turków. "Check point" - granicę przekroczyliśmy w podzielonej stolicy, Nikozji, bez paszportów a wiza była bezpłatna. Musieliśmy tylko poddać się kontroli w kilku(!) punktach, umieszczonych jeden obok drugiego po tureckiej stronie i już znaleźliśmy się w innym świecie. Autentycznie, po przejściu kilku metrów, świat nabrał innego charakteru. Zapachy, dźwięki, kolory stały się mniej europejskie, bardziej orientalne i tajemnicze. Sklepy pełne były nieznanych artykułów i stosów cudownie pachnących przypraw. Słodycze, słodkie jak ulepek, ociekały miodem i po brzegi wypełnione były pistacjami a herbaty można było kupić w każdym prawie smaku świata:)
Oczywiście roiło się też od ubrań, butów i torebek od najlepszych projektantów - wszystkie "oryginalne" i w najniższych cenach;) Sprzedawcy lekko bardziej nachalni, dużo więcej brunetów i brunetek, spojrzenia ciężkie i lekko przytłaczające - zobowiązujące do zakupów - w trybie pilnym!
Famagusta - stare miasto |
Nikozja - dzielnica duchów |
Niszczejąca katedra - Famagusta. |
Famagusta - dawniej kościół - teraz meczet. |
Tureckie słodkości;) |
Piątek
Kobietniku!
Po kilkunastu dniach wpatrywania się
w błękit nieba i lazur morskiej toni czuję, że moje oczy są
pełne barw słonecznej wiosny na Cyprze - wypełnione po brzegi lazurem nieba i jasną zielenią wód. Słoneczna, słona bryza wytrawiła
kolor moich włosów, skóra pokrywa się solą nie tylko wtedy kiedy
zanurzam się w wodzie. Mięśnie rozluźnione – wypłukałam stres, a może został wywiany przez wiatr od morza? - rozkosznie. Wchłonęłam słońce - czuję je pod skórą. Zamknęłam w uszach/głowie ciągły szum fal. W oddechu sól - smakuję ją...
Przylądek Capo Greco |
fot. Kobieta z Magdalii
Rewelacyjny tekst. Wszystko świetnie opisane i kusząco pokazane na fotach. Jestem zachwycona i tym, co nam przedstawiłaś, i tym, jak to zrobiłaś. Przyjdę do Cię po naukę!
OdpowiedzUsuńNo i zachciało mi się takich wakacji!!!
Dziękuję, Monika!:)Przyjeżdżaj po wycieczkę;);) A uczyć możemy się od siebie nawzajem:)
OdpowiedzUsuńŚwietny artykuł - przeczytałam od deski do deski :) Ponadto uwielbiam Twoje fotograficzne patchworki, cudne! :)Pozdrawiam Cię serdecznie! Olga
OdpowiedzUsuńDziękuję, Olga i pozdrawiam Cię gorąco:):)
OdpowiedzUsuń