Lekko nagięta codzienność IV




                                                                      Rozdział IV


Czułam się jak we śnie, bo tylko w snach zdarzają się takie rzeczy. Jednak wiedziałam, że to tylko złudzenie. To musiało być prawdziwe. Musiało, bo wyraźne czułam jego lodowatą, martwą skórę. Aż za wyraźnie widziałam jego szeroko otwarte oczy, patrzące ze strachem w dal. Był martwy. Mój ojciec był martwy.

- Wstawaj! – usłyszałam męski, szorstki głos. Rozejrzałam się. Byłam w lesie. Sam na sam z trupem taty. Ten głos wyraźnie dobiegał z daleka, więc wytężyłam wzrok.
- Wstawaj, szkoda dnia! – chwila ciszy a po chwili rozległ się donośny ryk, jak gdyby ktoś darł mi się prosto do ucha: ‘’Jajanko na śniadanko!’’. Momentalnie, otworzyłam oczy.

- Kto by, pomyślał, że tak uwielbiasz jajka. – szeroko uśmiechnięta gęba, otoczona pokołtunionymi, rudymi włosami była pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam.
 Niespokojnie przetarłam oczy i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Ta komnata wydała mi się znajoma. Zaraz... co w ogóle się stało?

I wtedy wszystko sobie przypomniałam. Śmierć Bessy, mistrzowskie posunięcie w pojedynku, ucieczka, otoczenie przez... tych ludzi, wśród których się teraz znajduję... potem zemdlałam, a potem... obudziłem się w tej samej komnacie, w tym samym łożu. Rozmowa dwóch ludzi – mężczyzny i kobiety. Potem, kobieta odkryła, że się obudziłam... Ta sama kobieta, która trafiła z łuku moją przyjaciółkę.

Bessy... to straszne, co ją spotkało. Suka, która jej to zrobiła jest władczynią tych wszystkich ludzi, którzy mnie... właściwie, to co oni ze mną zrobili? Porwali? Nie. Suka najpierw się przedstawiła – Cesarzowa Nana Hanna Ganque Van Sammar (mam jej mówić po prostu Nan), a potem przekonywała  mnie, że nie ma wrogich zamiarów. Uwierzycie?! Najpierw zabiła Bessy a potem z całym spokojem mówiła, że ma pokojowe zamiary!!!

Chciałam jej przełożyć, z tym, że skończyłoby się to moją śmiercią. Ci ludzie stwierdzili, że chcą mnie przyjąć jako swojego człowieka. To dlatego, że moje korzenie pochodzą od pierwotnych (pierwszych magów) i mam wielką moc, dzięki której, w jakimś tam rytuale prowadzonym co roku, będą mogli przetrwać. Bessy zabili tylko dlatego, że była niepotrzebna i mogła rozpowiedzieć co się zdarzyło na polanie. W dodatku, Nan uważa się za moją krewną a ów brzydki człowiek, który dobił moją przyjaciółkę... też jest jakoś z nami związany pokrewieństwem. Tylko, że jego ominął dar.

Przez cały dzień, łaziłam po zamku, w którym osiedlili się ci ludzie (Nan mówi, że teraz i ja do nich należę). Poznałam wielu ciekawych ludzi. Każda rodzina ma swoją część zamku. Ów rudzielec ma dwójkę rudych dzieci (bliźniaki i to strasznie ruchliwe), oraz małą nieśmiałą  żonę o bardzo miłym uśmiechu. Ojciec ma na imię Baltan, a matka to Sara. Bardzo zirytował mnie fakt, że Baltan, nieproszony, wdarł się do mojej komnaty z samego rana, po czym zaczął się wydzierać jak wariat, gadając o jakichś jajach.

- Cooo? – ziewnęłam zaspana, przeciągając się.
- ŚNIADANIE!!!!!
- Na duchy naszych przodków! – zatkałam sobie uszy – przestań tak ryczeć!
- To wstań wreszcie. Śniadanie gotowe.
- Dobrze, już idę. – westchnęłam. W takich warunkach nie da się spać. Zresztą świadomość, że jestem tu z cudzej woli, nie pozwalała mi spać. A jeśli pozwalała to z koszmarami. Ten ostatni sen...
- Czekamy na ciebie w jadalni! – krzyknął Baltan, wychodząc z komnaty.
...Był taki realny. ‘’Tak jak wizja z pędzącą strzałą’’ – uświadomiłam sobie. A więc co, jeśli to się stało naprawdę... A może jeszcze się nie stało? Może to była wizja ukazująca coś, co się stanie np. jutro? Muszę się stąd wydostać! Muszę odnaleźć ojca i ochronić go przed tym co się wydarzy! A co jeśli to zwykły sen? Nie... niemożliwe. To było za realne. A jeśli... jeśli jest już za późno? Byłam strasznie wystraszona. Zakładając, że ojciec (jeśli żyje) przebywa blisko domu, ułożyłam plan.

- Baltan! Baaaaaaaltan! – zawołałam, zakopując się w pościeli po szyję. W dłoni ściskałam sztylet, który uprzednio od niego dostałam.
- No i kto tu się drze? – dobiegł głos z sąsiedniego pomieszczenia. Po chwili drzwi otworzyły się z hukiem.
- Miałaś przyjść na śniadanie – zmarszczył swoje gęsto zarośnięte, rude brwi – jajka są już całkiem zimne.
- Przepraszam. Już schodzę. Tylko najpierw chciałam cię o coś prosić...
- Słucham.
- Zbliż się – powiedziałam cicho. Głos lekko mi zadrżał. Mam nadzieję, że tego nie dosłyszał. Zrobił długi krok w moją stronę.
- Co się stało? – spytał niepewnie. Widocznie dostrzegł, że coś jest nie tak. Jeszcze mocniej zacisnęłam rękojeść ostrza. Właśnie zaczęłam wcielać w życie swój plan.


                                                           Koniec rozdziału IV


Soanna

                                                                           

Komentarze