Lekko nagięta codzienność V



                                                                 Rozdział V

- Albo nie... odsuń się
- Co do cholery?? – zniecierpliwił się Baltan, podchodząc pod same łoże.
- Miałeś się cofnąć! – krzyknęłam. Rudzielec wydał z siebie zdegustowane prychnięcie.
- A ty miałaś przyjść zjeść jajka, i co?! Wystygły! – obdarzył mnie morderczym spojrzeniem. Dobra, facet coraz bardziej mnie denerwował.
- Zależy wam na mnie? – moje nagłe pytanie zdezorientowało Baltana.
- Oczywiście, że tak...
- Jestem wam potrzebna?
- No... przecież wiesz...
- A więc musisz....
- Co znowu?!! Co ci się dzieje?!! Brałaś coś, czy co?!!!! – przerwał mi zdenerwowany.
- Nie, ale mogę zrobić coś gorszego, jeśli nie zrobisz tego, co ci każę! – warknęłam.
- Co...? Co ty mówisz?
- Zgadnij, co mam pod kołdrą – odparłam, wyjmując sztylet.
- Na litość boską, nie dałem ci go po to, żebyś podcinała sobie żyły! Te ostrze miało ci służyć w celach samo obronnych!
- Więc wolisz, żebym je podcięła tobie?
- Oboje wiemy, że w starciu ze mną nie masz szans – zaśmiał się rubasznie, a jednak widać było, że nadal się boi o to, co mogę zrobić sobie.
- A więc zrób, co ci każe, a nic mi się nie stanie.

Baltan z rezygnacją opuścił głowę i wydał z siebie mrukliwe ‘’słucham’’.
- Po pierwsze, stań pod ścianą – rozkazałam.
Nagle mężczyzna chytrze na mnie popatrzył.
- Nie wierzę – oznajmił
- W co? – zmarszczyłam brwi
- Nie wierzę w to, że jesteś zdolna popełnić samobójstwo.

Przełknęłam gulę w gardle. Taaak, ja też w to nie wierzyłam. Ale musiałam coś zrobić. Coś żeby uwierzył. Znienacka wbiłam sobie sztylet prosto brzuch. Za bardzo kochałam ojca, by móc się zdradzić.
- NIEE! Dobra, dobra będę cię słuchał tylko... – zbliżył się
- Stań pod ścianą! – krzyknęłam. Ból prawie mnie sparaliżował. Cała pościel była we krwi. Mojej. Chyba trochę przesądziłam z tym sztyletowaniem się.
- Dobra, a teraz słuchaj i nie przerywaj! No więc – zaczęłam, krzywiąc się z bólu – nie obchodzi mnie, co się ze mną stanie, w przeciwieństwie do was, ludzi, którzy mnie tu przetrzymują wbrew mojej woli i którzy zabili moją przyjaciółkę! I jeszcze wmawiacie mi, że jesteśmy przyjaciółmi! W dupie mam taką przyjaźń! Miałam wizję, w której mój ojciec jest martwy! Dla was lepiej, żeby to nie była prawda, bo inaczej się zabiję i wy wszyscy wyginiecie! Byliście na tyle głupi, żeby mi powiedzieć, jak wam na mnie zależy! Jeśli jednak ojciec żyje, to chcę go uchronić, przed niebezpieczeństwem. Słyszałam twoją rozmowę z tą zdzirą i tak się składa, że wiem o mojej mocy. To znaczy, wyjaśniliście mi, że mam moc ale nic nie mówiliście o tym, że mogę ją łatwo uaktywnić. Wystarczy, że ją sobie uświadomię! I właśnie tego nie pojmuję. Przecież jestem świadoma swojej mocy, więc dlaczego nie umiem czarować? Masz mi powiedzieć dlaczego, a następnie zapewnić możliwość ucieczki stąd.

- Skończyłaś? – spytał Baltan
- Owszem. Czekam na odpowiedzi.
- Wszystkie odpowiedzi zawiera ta księga – wyjął spod czarnego płaszcza znajomy przedmiot.

„KMS”. Świadomość swojej mocy, a świadomość jej posiadania, to dwie różne rzeczy. Na razie jedynie wiesz, że masz moc, lecz się z nią nie utożsamiasz. Żeby to nastąpiło, musisz mieć księgę. Sama wybierze moment, w którym sprawi, że utożsamisz się z mocą.

- Ale to przecież tylko księga z mapami w środku!
- Nie. Takich ksiąg jest wiele, jednak prawdziwa treść – ta magiczna, jest widoczna dopiero gdy księga sama o tym zadecyduje. Ale nie może tego zrobić, jeżeli nie wiesz o tym, że masz moc.
- Daj mi ją – zażądałam.
Mężczyzna podszedł do mnie i wręczył mi księgę. Zanim zdążył ją puścić, moje ciało przeszył prąd. Zaskoczona krzyknęłam. Spostrzegłam, że rana w cudowny sposób zaczęła się goić. Gdy całkiem zniknęła, spojrzałam pytająco na Baltana.
- Księga posiada wielką moc – oznajmił z lekkim uśmiechem.


                                                  Koniec rozdziału V


Soanna



Komentarze