Lekko nagięta codzienność VI - ost




                                                                              Rozdział VI


Biegłam potykając się o swoje nogi. Jestem wolna! Baltan pomógł mi uciec. W dodatku mam księgę. Wie, że lepiej żebym była żywa i gdzieś na krańcu świata, niż tuż pod ich nosem, z tym, że martwa. Miałam świadomość, że prędzej czy później mnie znajdą ale przynajmniej zanim mnie zabiorą, zdążę uratować ojca przed śmiercią. Jeśli jeszcze żyje. Przyśpieszyłam bieg. Sytuacja nie przedstawiała się dobrze. Nie miałam nawet pojęcia w jaki sposób tata zginie. W wizji widziałam tylko to, że już był martwy...

Całą swoją nadzieję pokładałam w księdze. Spodziewałam się, że utożsami mnie z magią zanim coś przydarzy się tacie. Wtedy będę miała moc, żeby temu zapobiec. Wkroczyłam do lasu. Panowała tu ciemność. Baltan, pokazał mi na współczesnej mapie w księdze, gdzie dokładnie się znajduję i jak mam wrócić do domu. Według mapy mieszkałam za tym lasem. A więc tylko drzewa dzieliły moje miasto od tych popieprzonych ludzi. Jak już trafię na miejsce muszę ostrzec mieszkańców a najlepiej przekonać ich do przeprowadzki. Nagle potknęłam się o coś i upadłam. Z trudem z powrotem stanęłam na nogi i otrzepałam kolana.

- Przeklęty korzeń – mruknęłam i kopnęłam to, co wzięłam za część drzewa.
 Wrzasnęłam. To nie korzeń. To człowiek! Domyśliłam się kto. Modląc się w duchu o to, żebym nie miała racji, przykucnęłam przy człowieku i zbadałam tętno. Trup. Zaczęłam drżeć. Dla pewności przyjrzałam się twarzy i wybuchnęłam spazmatycznym płaczem. Już nic nie miało sensu. Umarły dwie najbliższe mi osoby. Nie miałam dla kogo żyć.
- Widzisz jak się kończy bycie niegrzecznym? – poznałam ten głos. To była Nan.
- Co ty tu, do cholery, robisz? – wychlipałam, ocierając łzy.
Przestałam się jej bać. Nie zależało mi już na swoim bezpieczeństwie. Gdyby żył chociaż ojciec, próbowałabym przeżyć, bu móc go potem ocalić.
- Spokojnie. Nie denerwuj się tak – ujrzałam jej grubo ciosaną sylwetkę – zacznijmy od tego, że twoja ucieczka była beznadziejnym posunięciem. Baltan, zmyślił tę całą historyjkę o księdze, żeby móc cię łatwiej złapać. Doskonale wiedział, że twój ojciec już nie żyje i specjalnie nakierował cię na to miejsce. Potem, przybiegł do mnie i mi wszystko opowiedział.
- A niby skąd miałby wiedzieć, że mój ojciec nie żyje?
Nan roześmiała się wstrętnie.
 - Ponieważ sam go zabił – odparła rozbawiona.
- Nie wieżę ci!!! Kłamiesz, ty zdzirowata suko!!! – darłam się.
Właściwie nie byłam wściekła, tylko otępiała, ale miałam nadzieję, że Nan tak się wkurzy, że ze złości mnie zabije. Jednak to były jedynie marzenia. Nie przestawała się śmiać.
- To prawda. Zabiłem twojego ojca. – z gęstwin wynurzyła się potężna sylwetka Baltana. W jego głosie nie rozbrzmiewał ani cień skruchy.
- Ale... dlaczego? – z pewnością prezentowałam się bardzo żałośnie, zwisając potargana, obłocona i zalana łzami nad ciałem trupa ale w tej chwili, gówno mnie to obchodziło.
- Pamiętasz swojego nauczyciela, Seaonce? – spytała Nan – Tak, chodzi o tego martwego – dodała po chwili.
- Otóż był jednym z nas. Twój ojciec go zabił, a my zawsze się mścimy. Tym razem, zadanie padło na Baltana.
A więc Bessy miała racje. Tamten człowiek był czarodziejem...
- Grinhold (bo tak miał na imię ów człowiek) także przybył do ciebie z misją specjalną. Miał zdobyć twoje zaufanie i przyprowadzić do nas. Zresztą nie tylko on. Wysłaliśmy już wiele naszych, przebranych za zwykłych ludzi. Twój nojciec uśmiercił każdego z nich. Bo widzisz.... zostałaś adoptowana. Twoimi rodzicami byli jedni z pierwotnych. Zmarli śmiercią naturalną. Jednak, jako, że nie miał kto chronić ich dzieci, jeden ze służalców, pałający wielką miłością do twojej matki, podjął się zadania ich ochrony przed naszym wpływem. Ogólnie wiadome było, że nie wahamy się przed zabójstwem, nawet na niewinnym człowieku. Twoja rodzina nie chciała,  żebyś się taka stała.
- Zaraz... przedtem użyłaś terminu ‘’dzieci’’, a nie dziecko. Więc mam jakieś rodzeństwo?
- Owszem. Mnie.
Przyjrzałam się z niedowierzaniem Nanie. Ku mojemu nieszczęściu, nie wyglądała na kogoś, kto by kłamał. Ale ona nie była wcale do mnie podobna. Taka szkaradna kobieta miała być moją siostrą???
- To znaczy, miałyśmy tę samą matkę, jednak moim ojcem był ów służalec, który nas zabrał i porozdawał do dwóch różnych rodzin, zamiast oddać ciebie, a mną zaopiekować się jak prawdziwy ojciec! – Nan już nie mówiła tylko krzyczała. Była bardzo wzburzona.
- Nie dość tego – kontynuowała – mnie oddał ludziom, którzy nie mieli żadnych umiejętności wojennych, więc nie zdołali mnie ochronić. W sumie to dobrze. Inaczej nie stałabym tu w  tym miejscu, jako władca magów – uśmiechnęła się dumnie, aczkolwiek posępnie. Odetchnęłam z ulgą. A jednak urodę musi mieć po tatusiu. Jednak nadal coś mi nie grało.
- Moja matka przespała się ze swoim służącym? Po jaką cholerę? Przecież nie z miłości i nie dlatego, że był pociągający! To znaczy... nie wiem tego na pewno ale patrząc na ciebie.... – zamknęłam się. Zdaje się, że jej wzrok mówił, że troszeczkę się poirytowała moim szczerym stwierdzeniem.
- Nooo ale nie rozumiem jeszcze jednego – powiedziałam ostrożnie – skoro z tą księgą to kit.... to jak to możliwe, że uleczył moją ranę?
Nan spojrzała wyczekująco na Baltana, a ten odchsząknął.
- To ja cię uleczyłem. Użyłem księgi, jako połączenia, żeby móc do ciebie dotrzeć...
- Albo to, albo bezpośredni kontakt – dodał, gdy spostrzegł, że patrzę na niego niewyraźnie. Przez chwilę panowała cisza. Niespodziewanie ją przerwałam.
- Dobrze. A więc, co teraz ze mną zrobicie?
- Chcieliśmy, żebyś dołączyła do nas, jednak ty uciekłaś. A więc teraz będziesz więziona.
- Czemu mnie po prostu nie zabijecie?? – marudziłam jak małe dziecko.
- Tak, to byłoby o wiele prostsze, jednak jesteś nam potrzebna do rytuałów – oznajmiła Nan, po czym sparaliżowała mnie jakimś zaklęciem i ruszyła w kierunku zamku.
- Weź ją! – rzuciła za siebie. Baltan przełożył mnie przez ramię jak jakiś wór i pobiegł za swoją panią.


Dwa tygodnie później

Jestem zamknięta w lochu od dwóch tygodni... Jest tu potwornie zimno i nie ma tu nic prócz resztek obrzydliwego jedzania, których nigdy nie zbierają gdy już mnie nakarmią. Tak właśnie powstaje cuchnący śmietnik, w którym siedzę. Nie ma nawet siana do spania czy czegoś w tym stylu. Nie pytajcie, gdzie się załatwiam.
Podczas mojego pobytu tutaj jakiś facet łaskawie przybył do mnie, by zapytać, czy przypadkiem nie zechciałabym robić za jego prywatną dziwkę w zamian za większą swobodę. Ja natomiast, korzystając z dogodnie otwartych na oścież drzwi, wywaliłam z lochu wszystkie resztki wszystkiego, co się znajdowało w tym pomieszczeniu. Prosto na stojącego w nich jegomościa. Chyba się troszkę zdenerwował, bo zatrzasnął drzwi i klnąc, wypadł z lochów. Dobrze mu tak. I tak nawet przez chwilę  nie przyszło mi do głowy, żeby przystać na jego ofertę. O, zapomniał zamknąć mnie na klucz. Uśmiechnęłam się rozbawiona. Gdybym była dawną sobą, zerwałbym się do ucieczki. Ale nie teraz. Teraz byłam dla samej siebie obca. Było mi obojetne, czy spędzę resztę życia tutaj, czy gdzieś indziej. I tak miałam zamiar się zabić.


Pięć lat później


- Same trupy – westchnęłam, rozmarzona. Tak. Właśnie zabiłam wszystkich magów. I to za jednym zamachem. Już w lesie utożsamiłam siebie ze swoją mocą. Oczywiście bez księgi, bo to akurat była ściema.   Przez całe 5 lat czekałam na dogodny moment... Moja moc była ogromna. O wiele, o wiele bardziej potężna od wszystkich ich mocy razem wziętych.
 
Oszczędziłam jedynie dzieci. Nie byłam w stanie uśmiercić niewinne, człowiecze istoty. Sprawiłam jednak by zasnęły na jakiś czas, tak bym mogła je spokojnie przetransportować, dla rodzin, które pragną mieć dzieci i wiem, że o nie zadbają jak o własne. Miałam tak wielką moc, że bez problemu mogłam spowodować  lewitowanie tych berbeciów.

Gdy byłam w połowie drogi powrotnej uświadomiłam sobie, że dla przypadkowego widza musiałby być to bardzo dziwny widok: obszarpaniec, po którym widać, że spędził tyle czasu w lochu, a za nim unoszące się w powietrzu dzieci. Uczyniłam je więc niewidzialnymi.... Normalnie, posikałabym się z radości, że potrafię takie rzeczy ale teraz.... (no wiecie).

W następnym dniu każdy berbeć dostał nową rodzinę.  Taaaak. Teraz można byłoby pomyśleć, że jestem jakimś dobroczyńcą czy coś w tym stylu. Ale to nieprawda. Pałałam ogromną nienawiścią do czarodziejów. Przez tę nienawiść popełniłam masowy mord. Co więcej, byłam z tego powodu szczęśliwa.

A więc pozostałam tylko ja. ‘’Mimo, że stałam się potworem, nadal jestem sprawiedliwa’’- stwierdziłam i wbiłam sobie nóż prosto w serce.


                                                               KONIEC


Soanna


                                               

Komentarze