Wielkie nadzieje i stracone złudzenia…



Większość mam wie, w jaki nastrój wpadają dzieci, gdy zbliża się wrzesień. To nieuniknione i tak już będzie do czasu, gdy pociechy pójdą na studia, a wówczas to najbardziej frustrująca będzie świadomość zbliżania się października… 

My byłyśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że wrzesień w tym roku był wypatrywany i wyczekiwany – pewnie mniej więcej tak, jak kania czeka dżdżu;) No ale nawet najprzyjemniejsze rzeczy w końcu nużą, a co już mówić o takich, które okazują się czymś zupełnie innym, niż się tego spodziewaliśmy… Czekaliśmy września, bo starsza córka miała zadebiutować w przedszkolu. Ileż oczekiwań, dopytywania o to, kiedy pójdzie do niego zaczęły pojawiać się mniej więcej w połowi e lipca, ich natężenie rosło, a pod koniec sierpnia osiągnęły takie apogeum, iż to już powinno zapalić nam w głowach ostrzegawcze lampki…  W końcu im bardziej na coś czekamy, tym później trudniej przyjąć wszelkie odstępstwa od wymarzonego stanu rzeczy. A wiadomo, że publiczna placówka z niespełna trzydziestoosobową grupą dzieci (brakuje jednej osoby) może być dla debiutanta trochę rozczarowująca. Zanim panie poznają dzieci, nim maluchy przywykną nieco do siebie, do planu dnia, uporają się z radzeniem sobie w nowym otoczeniu z codziennymi czynnościami, minie nieco czasu. 

I tak jestem pełna podziwu dla Melki, iż nie protestowała przed pójściem do przedszkola już kolejnego dnia. Dopiero w środę wyrażała stanowcze i wciąż ponawiane protesty. Obyło się też bez histerii - na szczęście dla mnie, bo gdyby coś takiego zaistniało, na pewno bym uległa i córka wróciłaby ze mną do domu.  No właśnie – bo w naszym przypadku nie ma „przymusu” zostawiania dziecka w przedszkolu, gdyż  mogłaby ze mną i młodszą siostrą być w domu. Ale wiadomo – socjalizacja, zdobycie nowych umiejętności, zabawa z dziećmi (to najbardziej nęcące, bo mała siostra – wiadomo, bywa trudnym partnerem do zabaw;)). Choć gdy całe popołudnie mija dziecku na powtarzaniu – „Ja już nie chcę iść do żadnego przedszkola”, gdy nic specjalnie nie cieszy, nie zajmuje, bo przedszkole jak miecz Damoklesa - wciąż zaprząta myśli – wówczas zastanawiamy się, czy ma to sens. Wiem, jesteśmy w tej pod pewnym względem szczęśliwej sytuacji, że mamy wybór, ale gdy widzę jedną każdego dnia rano i po południu płaczącą dziewczynkę, gdy inna biegnie i rzuca się na każdą dorosłą osobę, by ją z przedszkola zabrała, to myślę, że może dla niektórych dzieci jest to trochę za wcześnie, że trzy lata to jeszcze niezbyt zaawansowany wiek, by spędzać tyle godzin bez rodziców. Niektóre dzieci są w siódmym niebie, podśpiewują, z entuzjazmem wcześniej czy później biegną do przedszkola, inne – w tym autorka tych słów – traktują pobyt w przedszkolu jak największą karę. Moja mama miała dość codziennej porannej „wojny” i mogłam zostawać w domu z ukochaną babcią. 

Po dwóch dniach wolnego powrót do przedszkola będzie zapewne niełatwy… Mówi się, że adaptacja w przedszkolu  może potrwać nawet miesiąc. Ostatnio czytałam tekst, w którym znalazła się informacja, iż proces ten trwa do ośmiu tygodni. Czy te „najodporniejsze sztuki” w końcu odnajdują radość w byciu w przedszkolu, czy też godzą się z nieuniknionym stanem rzeczy?

Katarzyna



Komentarze

  1. Chyba się godzą i to jest pierwsza lekcja "dorosłości"...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)