Tożsamość w kryzysie. "Pokłosie".





Jak bardzo chciałbym być sceptyczny to nie potrafię. "Pokłosie" to nie jest żaden światowy fenomen - a jednak, gdzieś w podświadomości, siedzi mi cały czas myśl, że na ten film czekam co najmniej od dekady. I nie, nie dlatego, że opowiada wstrząsającą i drażniącą połowę polaków historię - ale dlatego że Władysław Pasikowski wrócił i zrobił porządny, zwłaszcza jak na posuchę w polskim kinie gatunkowym, komedią romantyczną i Ojcem Mateuszem stojącym, dramat sensacyjny nie powielający żadnych bzdurnych hollywoodzkich schematów.

"Pokłosie" nie sili się na przewrotność czy stawianie podejrzanych tez jak chociażby ostatnia "Obława". Nie operuje wstrząsającą grozą i beznadzieją kaźni bohaterów smarzowskiego. Pasikowski naprawdę zrobił to, co wyszło mu w życiu najlepiej: kryminał, silnie zakorzeniony w narodowej tożsamości i jej kryzysie. "Kroll" rozliczył wojsko polskie, "Psy" poszarpały SB-ków a "Pokłosie" wali jak sztachetą w samo serce polskiego zadęcia martyrologicznego, nagminnie występującego podczas przeżywania drugowojennej pożogi.

Szkoda tylko, że żaden z bohaterów "Pokłosia" nie ma takiej charyzmy jak kapral Wiaderny czy Franz Mauer. Że nie zapada w pamięć żaden cytat wypowiadany na ekranie. Że najjaśniejszą gwiazdą filmu jest pojawiająca się na kilkadziesiąt sekund Danuta Szaflarska. A jednak to wszystko nie szkodzi, podobnie jak kilka na siłę wepchniętych symboli czy niedokończonych wątków; nie szkodzi, ponieważ "Pokłosie" broni się twardym zakorzenieniem w konwencji i jasnym, prostym przekazem: dobro powinno być uniwersalne, a człowiek powinien walczyć o nie bez względu na niechęć i ostracyzm innych. Zło rozkwita na gnoju historii i nie potrzebuje wybrańców, żeby z ich pośrednictwa korzystać. Taki morał może wydawać się naiwny - ale chyba jednak nie głupi. Pasikowski być może tworzy kino twarde i męskie - ale chyba i tak pozostaje romantykiem. Ja to kupuję.


Wrooblonek


Komentarze