...rzecz o przedświątecznych porządkach
Z rodzinnego
domu wyniosłam niezatarte wspomnienie przedświątecznej atmosfery. Atmosfery
szału, amoku i zamętu zwanego przedświątecznymi porządkami.
Na około 3
tygodnie przed godziną zero ruszało tornado. Tornado, które docierało w każdy,
nawet najmniejszy, zakątek. Poruszało każdy przedmiot. Za jego sprawą setki
książek miało odkurzane grzbiety, przecierane okładki, a według pewnego
znajomego (bo zjawisko było znane i sławne;)- każdą kartkę z osobna. Nie
ograniczało się do wymycia okien, podłóg, szafek, blatów. O nie... U nas
pucowało każdy milimetr dostępnej (i niedostępnej przestrzeni). Szorowało 70
metrów kwadratowych wykładzin, odsuwało meble, przywracało blask kryształom
(ktoś je jeszcze pamięta?), polerowało srebrną podobno zastawę, robiło
największy bałagan na świecie po to, aby następnie go likwidować. Odsuwało na dalszy
plan wszystkie inne sprawy. Odkładało „na Święta” nowe serwety i firany.
Dotykało każdego bibelotu, prało to, co do prania się nadaje i to, co się nie
nadaje, również. Przestawiało, znajdywało nowe miejsca, tarło, pocierało,
nabłyszczało, wyświecało, odświeżało, szorowało, polerowało, układało,
segregowało, wyrzucało, odkurzało, trzepało... Ale przede wszystkim napędzało
moją niezmordowaną w tych dniach mamę do wykonywania tych wszystkich czynności.
Oprócz tego
wspomnienia wyniosłam również niezłomny plan robienia inaczej. To jedna z
nielicznych, a być może jedyna rzecz, o której myślałam, że chcę robić inaczej,
niż moja mama. Bo jak to tak? Jak urabiać się po łokcie? Jak ścierać skórę na
dłoniach? Jak siadać do wigilijnej kolacji zamiast z radością w sercu, z
zakwasami w ramionach? Po co komplikować sobie i innym życie. Tak, tak- innym
również, bo albo ma się pretensje, że reszta domowników nie włącza się równie
ochoczo, albo wyładowuje się swoje zmęczenie, albo patrzy się krzywo, bo nie doceniają?
Tymczasem piszę ten
tekst między myciem okna u córki w pokoju (takiego mycia z szorowaniem futryn,
które zabiera przynajmniej 3 godziny na jedno okno), wieszaniem nowej,
trzymanej „na Święta” firanki w Hello Kitty, a ręcznym praniem ogromnego
baldachimu znad jej łóżka, który ma wszywkę „nie prać”. Piszę po tym, jak
wyszorowałam już dywan z jej pokoju i tuż przed tym, jak po baldachimie prać
będę wszystkie maskotki. Piszę zniszczonymi już dłońmi, które nie wiem czy
bardziej przypominają tarkę do warzyw, pumeks, czy wyschniętą pustynię. Piszę w
pierwszym dniu mojej własnej orki na ugorze...
Orki, do której daje mi kopa chyba to samo tornado, które napędzało i
nadal napędza co roku moją rodzicielkę. Nagle, co roku, o tej samej porze
pojawia się imperatyw kategoryczny zrobienia tego wszystkiego, co robiła moja
mama. I chociaż tak gorąco obiecywałam sobie, że ja nie, ja nigdy, to... od 9 lat tak samo pucuję, piorę, czyszczę,
trę, szoruję i rozstawiam po kątach współdomowników.
Co roku ustalam podobny plan
działania- po kolei pokoje, w każdym odsuwanie mebli, szorowanie podłogi,
pranie wszystkiego, wywalanie zawartości szaf, szafek, mycie okien. Hektolitry
wylanych płynów do różnorakich powierzchni, zużytych szmatek i ściereczek.
Tuziny worków ze śmieciami. Szklanki melisy pitej na zmianę z red bullem. Wieczorami nie wiem, kiedy zasypiam, zakwasy
mam lepsze, niż po fitnessie, ale... teraz już wiem, po co to wszystko.
A jak jest u Was? Czy kolację wigilijną poprzedza podobny szał? Czy może
wszystko przebiega spokojniej i z mniejszym nakładem pracy? A może na 2
tygodnie przed, nagle jesteście „ obłożnie chore” i niezdolne do jakiegokolwiek
wysiłku oprócz wskazywania palcem, wydawania poleceń i ciskania gromów spojrzeniami?
A może zatrudniacie specjalistyczne firmy?
Alcyna
alcyna.blogspot.com
Alcyna
alcyna.blogspot.com
fot.stock.xchng
Pamiętam taka piosenkę z dzieciństwa :"pucu pucu, chlastu chlastu, nie mam rączek jedenastu, mam dwie rączki, bardzo małe, do zabawy doskonałe". No, i tak mi chyba zostało od dzieciństwa;)Ale chylę czoła przed sprzątającymi z wielkim zapałem:)
OdpowiedzUsuńpo paru latach przedświątecznych porządków obrałam zasadę - NIE PRZEMĘCZAĆ SIĘ! w święta mam być wypoczęta i zadowolona:D jak czegoś nie zdążę posprzątać, to świat się nie zawali;)) ale podziwiam Cię za energię i chęci:))
OdpowiedzUsuńja jestem gdzieś pomiędzy ale chyba bliżej szału jednak i tornada i do tego jeszcze uwielbiam, żeby Wigilia była u mnie... no sama sobie taki los gotuję bo od paru sezonów zapraszam rodzinę do nas. a nawet w tym roku, po raz pierwszy z gnomem przy stole, ale stwierdziłam, że i tak będzie mi wygodniej wszystko przygotować i mieć pod ręką kąpanie, karmienie i spanie, niż podróżować po mieście z kapryszącym małym...
OdpowiedzUsuńNauczylem sie wiele
OdpowiedzUsuńJa sama przed świętami staje się tornadem. Jestem w trakcie;). Odsuwam meble, szoruje podłogi,okna, wszystkie szkła jakie posiadam. Wywalam wszystko z szaf, jakby miał tam ktoś zaglądać ;). Odkurzam całe ściany, piorę firanki, narzuty, poduszki i co tylko się da. Ale podobnie jak Ty miałam mamę która była słynna ze swoich porządków, i ja zarzekałam się że taka nie będę, ale cóż geny są silniejsze ;)...
OdpowiedzUsuń