Being Tom Olbratovsky


Pana Tomka mogłabym łyżkami jeść. Każdy jego felieton to miód w moich uszach, a moim największym marzeniem (zaraz po: kurwa, dajcież się choć raz wyspać!) od zawsze było – mieć  beret zryty niczym Olbratowski. Myślałam nawet, żeby zacząć się czesać jak On. No bo przecież od fryzury do mózgu niedaleko, więc  - na chłopski rozum – jakaś tu zależność być musi. 

Nigdy nie przestało mnie zdumiewać, że Facet od lat sypie żartami jak z rękawa. Zawodowo sypie. No bez kitu! Jak to jest możliwe, że nigdy nie przyszedł do pracy i nie zgłosił braku zadania? 
<Panie jaśnie dyrektorze, melduję najpokorniej, żem lekcji nie odrobił, bo synkowi wczoraj, jak raz, zdechł kanarek, listonosz przyniósł zdjęcie z fotoradaru, a zupa była za słona. No i tak wszystko do kupy było nie do śmichu, to dziś zamiast felietonu puścimy „Waka, waka”… czy coś.> 

Zastanawiałam się nie – czy coś bierze - ale co i ile? Czy przed użyciem konsultuje się z dilerem, lekarzem lub farmaceutą? Bo to jest, proszę państwa, sztuka tak zażyć, żeby mieć polot, a nie odlot. 

No i tak zastanawiałam się aż do wczoraj, kiedy to w necie przeczytałam artykuł, który wszystko mi rozjaśnił. 
 „Smutny? Pesymista? To cechy ludzi kreatywnych, najlepszych pracowników”.  
 No i masz! Wiedziałam, że Gość jest zajebisty, tylko nie wiedziałam dlaczego. A teraz już wiem! 

Jaki ten facet musi być życiowo smutny! Jak musi się cieszyć, gdy mu zdycha chomik czy kanarek, bo wtedy może się bardziej smucić i dzięki temu śmieszniejsze teksty pisać. 

Jeśli to prawda, że smutek pomaga artystom tworzyć, to ja w to wchodzę. Melancholia to moje drugie imię. Będę ronić łzy przed każdym żartem, każdy dowcip okupię rozdzierająco smętnym westchnieniem. W szufladzie biurka zgromadziłam już niezbędnik, który w razie potrzeby pomoże mi osiągnąć pożądany poziom przygnębienia: raport o globalnym ociepleniu klimatu, drugi o kłusownikach polujących na małe foczki, „Zieloną Milę”, „Janka Muzykanta” oraz kwitek z wypłaty.

Do tego przypomniałam sobie, że najbardziej płodny jest artysta głodny. Jasne! Zakaz wstępu do kuchni, szlaban na lodówkę – to musi działać. Już teraz, kiedy zaczyna mi burczeć w brzuchu, a przysięgłam sobie, że nie tknę kiełbasy, póki nie skończę, od razu szybciej gmeram palcami po klawiaturze. A jeśli tekst będzie słaby, to jutro zamiast żeberek na obiad będą otręby.

Nie śmiałabym się śmiać, proszę państwa, w żadnym razie cieszyć, ale czuję, że wreszcie rozkminiłam tajemnicę weny mojego idola. I będę go naśladować. Tak! Będę pełna kreatywnego smutku i będę pisać piękne teksty. A któregoś dnia Pan Tomasz zaprosi mnie do znajomych na Facebook-u. I będzie fajnie. Smutno, ale fajnie. Kto nie wierzy, niech się wypcha smrodem.

Komentarze