... próbuję wtoczyć się od wczoraj. Usiadłam radosna, że znów coś stworzę. Twórczego, ambitnego - a jakże! O mnie - polonistce niestrudzenie poszukującej pracy w szkole, z powołania, o szaleńczej miłości mojego męża do kaligrafii, o mojej szkole haftu i wszystkiego-co-piękne-a-zrobione, o książkach, gotowaniu, filmach, iluminacjach, szydełkowaniu, czyszczeniu sreber... Cały galimatias wnętrza i zewnętrza. Szekspir, koronki, Maria Antonina, Turnau. I ja. - Mamo, Misia bum! W takiej sytuacji zamyka się laptopa i biegnie na złamanie karku. Na szczęście Misia bum nie się, a swoich mechatych przyjaciół z półki. Red alert odwołany. W tym czasie Nastka ustawia miśki do odstrzału na brzegu kanapy - bimbabadim! - i lecą w morze. - Mamo, dzieci w złobku! W tej sytuacji najdelikatniej, jak potrafię, pytam: - A co robią dzieci w żłobku? - Spadają z kanapy. I giną! Z ciężkim sercem zbieram puchate dzieci, cichcem utulając w traumie, rozdaję jabłuszka, soczki, próbuję zafascynować towarzystwo klockami - i pomalutku wycofuję się w kierunku laptopa. Widzę jego zgrabną klawiaturę, świeżo wyczyszczoną z okruchów herbatników. Szekspir, myślę, frywolitka, podśpiewuję... Tup, tup tup. Na cztery stopy w kierunku kuchni. Podrywam się do lotu. W progu oburzona Nastka krzyczy: - Misia, nie lób tak! O, dzidzia! Fu! - chce być uwolniona od hańby rozsmarowywanej właśnie na kafelkach musztardy. Miśka wniebowzięta. Ja jakby mniej. Ścieram paskudztwo, myśląc wulgarnie Bursą. Nie wytrzymuję jednak spojrzenia czterech niebieskich guziczków w dwóch pyzatych buziach i wybucham śmiechem. Błąd - Misia chce mi dać jeszcze większy prezent i wyrzuca twarożek. Szczęśliwie jajka zdążam odebrać z małych paluszków zamachowca. Ale, ale - gdzie jest Nastka? Skradam się do przedpokoju. No tak. Moja Piękna Księżniczka (zapewniam, że nomenklatura autorska tej pannicy) wygląda ja Joker - wystarczyło wspiąć się na półeczkę, stanąć na paczce pieluch i wywlec mi z torebki pomadkę. Czyszczę małego alergika, by nie dostał plam tudzież innych paskudztw. - Piciu! - Miśka wchodzi cała kakaowa. Włoski Misiowe, brzuszek, oczka i uszka jak wesołego brunatnego Uszatka. W kieszonkach nawet odrobina pływa, na zapas. - Blawo!!! - Mama! Boogie-woogie? - pyta ze stoickim spokojem Nastusia. Zapraszam więc do mojego boogie-woogie z chochlą i szydełkiem, przerywanego wątkami dzieci i męża, o miłości do haftu, kaligrafii, literatury, filmu. I spokoju. W teorii.
Anastazja Maria
No tak..życie mamy jest...interesujące ;-)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo z tego bloga! :-) Lubię te opowieści. Kasia
OdpowiedzUsuńBędą różne, urozmaicone, przemieszane - jak ja. Dzięki, Kasiu :)
OdpowiedzUsuń