Zaproszenie nadeszło całkiem niespodziewanie. Oraz niepostrzeżenie.
Niepostrzeżenie w rzeczy samej przemknął tego dnia listonosz tuż pod oknami Kędziorkowej, której czujnemu oku zazwyczaj nic nie umykało. Jednak tego dnia w godzinach wczesnopopołudniowych na głowie Kędziorkowej ujawnił się paskudny kołtun, którego nie sposób było zlekceważyć, opuściła tedy swój posterunek przy kuchennym oknie, zdecydowana rozprawić się z niepożądanym zjawiskiem.
Wracający z pracy Kędziorek skrzynki pocztowej nie opróżniał ze względów ideologicznych. Żywił bowiem głębokie przekonanie, że jest ona źródłem wyłącznie zła i niezadowolenia dla niego samego, a także pozostałych członków rodziny, skrywając nieodmiennie w swym przepastnym wnętrzu rachunki do zapłaty, ewentualnie irytujące Kędziorka cenami przy kolorowych obrazkach ulotki reklamowe.
Rachunki do zapłaty potwornie psuły Kędziorkowi apetyt i zaprawiały goryczą smak potraw, których akceptacja i bez tego wymagała znacznych pokładów dobrej woli i samozaparcia. Omijał tedy skrzynkę pocztową z daleka, ocierając rękawem kurtki o lamperię na przeciwległej ścianie klatki schodowej.
Tym sposobem zaproszenie przeleżało w skrzynce dzień lub dwa, nim wydobyła je wracająca ze spożywczego Kędziorkowa. Zaproszenie na wesele od kuzynki Iwonki i narzeczonego jej, Czesława z Łomży. Wspaniale!
Niefortunnie Kędziorek nie podzielał entuzjazmu żony z powodu owego zaproszenia. Dla niego było to kolejne potwierdzenie tezy, że ze znienawidzonej skrzynki nic dobrego wyleźć nie może. A to było nawet gorsze niż zwykły rachunek, bo wieściło nieporównanie większe wydatki. W końcu, żeby dać upust złości stwierdził, że zaproszenie śmierdzi i że on nie ma zamiaru jechać na wesele do ludzi, którzy nie dbają o higienę korespondencji.
Stwierdziwszy, że koperta rzeczywiście zalatuje z lekka śledziem, oburzona Kędziorkowa natychmiast odparowała, że to niemożliwe, żeby Iwonka cuchnący list wysłała, bo to bardzo schludna dziewczyna i z porządnej rodziny. Nie to, co kuzyn Kędziorka, Stanisław, co na komunii Wojtusia już na początku obiadu unurzał krawat w rosole, a skąd mu się wzięły wiórki buraczków ćwikłowych w butonierce, to nikt nie jest w stanie pojąć. Do tego, mocno gestykulując podczas rozmowy, źduchnął palcem w oko babci Anieli, czego babcia do dziś zapomnieć nie może, twierdząc, że wojnę przeżyła bez uszczerbku na zdrowiu, a ten cap (tak mówi babcia), byłby ją o mały włos oślepił. Bardzo zatem prawdopodobne, że list od takiego Stanisława byłby śmierdzący i wypaprany, ale od Iwonki nigdy.
Ostatecznie winę za nieelegancką woń korespondencji Kędziorkowa przypisała listonoszowi, podejrzewając, że w torbie z listami nosi drugie śniadanie i Bóg wie co jeszcze.
W kwestii wyjazdu była nieprzejednana.
Kupiła swego czasu wielce paradną garsonkę z koronkowym kołnierzem, lecz dotąd nie miała okazji w niej wystąpić. Ostatnio planowała włożyć ją na Sylwestra z Gwiazdami, ale widząc siedzącego w dresie przed telewizorem Kędziorka straciła ochotę na strojenie się. Na wesele szykowna kreacja była wręcz wymarzona, zwłaszcza, że to już ostatni był dla niej dzwonek, bo materiał z czasem jakoś się wstąpił i żakiet zaczynał niepokojąco ciągnąć pod pachami.
I niech Kędziorek nie marudzi, że sam nie ma co na grzbiet narzucić, bo przecież dostał na gwiazdkę piękną koszulę pod krawat, a buty kościołowe, choć leciwe, też ma całkiem nieznoszone. Z garniturem może być problem, fakt, ale niewielki, bo przecież w sierpniu będzie ciepło, więc marynarka – ta, co ją na komunię Wojtusia kupili – nawet jeżeli się nie dopnie, to nie szkodzi, bo w kościele w ostatniej ławce siądzie i nikt nie będzie go oglądał, a na sali zaraz ją zdejmie. Byle się spodnie w pasie dopięły, więc niech już lepiej Kędziorek tych klopsów nie męczy, niech się lepiej herbaty bez cukru napije.
Oszołomiony tą tyradą pan domu usiłował jeszcze bronić się koronnym argumentem w postaci rozpaczliwego pytania, czy Kędziorkowa zdaje sobie, na litość boską, sprawę z tego, ile na taką okazję trzeba do koperty włożyć i skąd zamierza wziąć pieniądze, skoro on osobiście postanowił nie dać ani grosza. Na takie dictum nieostygła w zapale Kędziorkowa na moment straciła rezon, ale tylko na moment, bowiem przypomniała sobie wytworny zestaw sztućców, który swego czasu dostali na rocznicę ślubu, a który dotąd nie został nawet otwarty. No, może raz. Taki gustowny prezent, praktyczny i do tego elegancko opakowany Iwonce na pewno szalenie się spodoba. A zatem…
Uwięzłe w szczękościsku słowa sprzeciwu męża Kędziorkowa rezolutnie zinterpretowała jako jego milczącą zgodę i tak zapadła decyzja o wyjeździe.
Komentarze
Prześlij komentarz
Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)