Na widoku jelenia... cz. 2




W Boże Narodzenie pojechaliśmy do kościoła. Potem dzień upłynął przyjemnie. Robert zabrał nas na wycieczkę przed podwieczorkiem. Justyś bolała głowa i została w domu. Leśniczy, znajomy gospodarzy, pokazał jak dokarmia leśne zwierzęta. Misia była zauroczona sarnami, Jacek dzielnie pomagał. To doskonała lekcja dla dzieci.
Kiedy wracaliśmy, powiedziałam Robertowi, żeby wysadził mnie dobry kilometr przed zakrętem, miałam ochotę zrobić sobie spacerek. Mroźne powietrze, piękna okolica. Szłam i myślałam, że może powinnam pomyśleć o zmianach. Nigdy nie jest na nie za późno. Dzieci pewnie nie tak łatwo byłoby przekonać do wsi. Moją zadumę przerwał podjeżdżający samochód.
- Pochwalony!
- Pochwalony!
- Podwieźć gdzieś panią? Mróz dziś, minus dwanaście.
- Jestem gorącokrwista, gospodarzu – czy tak się mówi? W samochodzie siedział facet, w moim wieku, może ciut starszy. Może nie jakiś piękny, ale taki… sympatyczny.
- Drugiej propozycji nie będzie - mrugnął okiem, zasunął szybę i pojechał. Może straciłam szansę na przygodę? Zaczęłam w głos się śmiać, sama z siebie.

Gdy za chwil parę wymarznięta weszłam na podjazd Roberta i Justyny, oczom moim ukazał się ten sam samochód. Kierowca stał przed domem i czekał, na mnie chyba. Gdy już dostrzegł mnie uśmiechnął się i zawołał:
- Może jednak będzie jakaś druga propozycja?
- Kto wie?
- Adam. Kuzyn Justyny – wyciągał rękę.
- Zmarznięta do kości Dorota.
- Na następny spacer załóż kożuch, płaszcz od Prady uchroni cię jedynie przed byciem ofiarą mody, a nie odmrożeń.
Cóż za znawca mody! No, no. Płaszcz co prawda nie był od Prady, ale no no…
- Dorota, Adam właśnie przyjechał i opowiadał, że widział jakąś kobietę ubraną zbyt lekko na naszą pogodę. Od razu przypomniałam sobie o twoim płaszczu. Powariowałaś z tym spacerem, masz tu ciepły barszcz.
Jak oni się wszyscy o mnie troszczą. To miłe, ale czy potrzebne? Wychowałam dwoje dzieci, można powiedzieć, że sama. Adam siedział na kanapie i udawał, że patrzy w telewizor. Kątem oka zerkał na mnie. A może to ja zerkałam na niego? Miał coś w sobie, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Gdyby ktoś kazał mi go opisać, nie potrafiłabym. Fajny, po prostu.
- Dzieci. Deser – zawołała Justyna.
Przywitali się z Adamem i zasiedliśmy do pysznego deseru. Ciasta, owoce i budyń czekoladowy.
Potem dzieci wróciły do swoich fascynujących zajęć, Basia z Misią, Jacek zabrał książkę a ja zostałam w salonie z gospodarzami i nowym gościem.
- Adam mówił, że wrócił wcześniej, bo sąsiad jutro robi kulig. Taki prawdziwy i pomyślał, że może byśmy chcieli pojechać.
- Ale ja nie mam sanek – rzekłam niemalże poważnie.
- Czyli jutro po śniadaniu?
Przytaknęłam na propozycję. Moje dzieci nie wiedzą co to prawdziwy kulig z koniem, saniami, potem kiełbasą pieczoną w ognisku i gorącą herbatą w mroźny dzień. Drugi dzień Świąt zapowiadał się fantastycznie!
- Tylko, mam jedno ale- Adam spoważniał - Dajcie jej jakąś baranicę jutro. Może i nie będziesz tak dobrze w niej wyglądać, ale …
Uśmiechnęłam się.

Wieczór upłynął miło, Adam i Robert wymyślali gry i zabawy dla dzieci. Ja z Justyną trajkotałyśmy w kuchni, robiłyśmy kolację, a to układałyśmy naczynia w zmywarce, a to rozpakowywałyśmy ją po raz enty tego dnia. Takie kuro-domowe zajęcia w obecności drugiej kobiety znającej Józefa, były zadziwiająco przyjemne.
Nastała późna godzina i Adam szykował się do domu. Pożegnaliśmy się. Dzieciom było szkoda, bo akurat Jackowi dobrze szło w monopol. Misia powiedziała:
- Wiesz mamo, nie widziałam, że chłopaki mogą tak fajnie tańczyć.
- A kto tak zrobił na tobie wrażenie?
- Adam! On tańczy szałowo!
Też byłam pod wrażeniem. Tylko, że sama tego nie wypowiadałam, głośno przynajmniej. W moim świecie mężczyźni to byli koledzy z pracy, ojcowie małych pacjentów. Jako lekarz pediatra stykałam się głównie z matkami, nadopiekuńczymi babciami i naturalnie z dziećmi. On zostawił nas dla rudej piękności z pracy. Nie musiałam dzielić się z nim dziećmi, bo wyjechał wiele lat temu i tylko dzwonił, przysyłał prezenty dzieciom.
- Dorota – wyrwała mnie z zamyślenia Justyna – idę spać. Adam mówił, że przyjedzie po nas, nie musisz jechać swoim samochodem. Zabierzemy się naszym i jego.
- O to dobrze, ale czy akumulator mi wytrzyma?
- Damy radę. Najwyżej popołudniu spróbujesz odpalać.
- Dobranoc.
I znowu padłam…

cdn.



Komentarze