Na widoku jelenia... cz. 3



Rano wszyscy wstali w świetnym humorze.
- Gotowi? – zapytał Adam. Wszedł do domu bez pukania, jak domownik.
- Tak, gotowi. Nawet mama ma grubaśną kurtkę od pani Justyny- zaszczebiotała Misia.
- No! Teraz to nie straszna mi Syberia - powiedziałam na potwierdzenie gotowości udziału w tej imprezie.
Dzieci pojechały z gospodarzami, ja wsiadłam do samochodu Adama.
- Ten kulig to nasz tradycja międzyświąteczna. Cieszę się, że weźmiecie w nim udział – powiedział.
- I ja także. Nie pamiętam co to jest kulig, ostatni na jakim byłam był wieki temu…
- Masz już parę do sań?
- Jaaa? No może pojadę z Misią.
- Nie, z tego co wiem ona jedzie z Justyną.
- To może z Jackiem?
- Widziałaś kiedykolwiek dwunastolatka na sankach z mamą? Obciach na pełnej linii!
- No tak, to będę zmuszona jechać sama.
- Wcale nie. Mam takie spore sanie, siądziesz ze mną?
Zrobiło mi się gorąco, to pewnie ta grubaśna kurtka.
- No, a nie będziesz usiłował mnie zwalać na każdym zakręcie?
- Słowo harcerza!
- Ha ha ha. No to dobrze – uśmiechnęłam się. Ja, pani doktor, na sankach gdzieś w lesie z mało znanym facetem. Bardzo mi się to podoba. Przecież po to zostawiłam na te kilka dni miasto.

Oczywiście przypięliśmy się na samym końcu. Razem z nami jechali organizatorzy kuligu, sąsiedzi Adama z jego wsi oraz ich znajomi, mieszkający w kolejnej wsi. Dzieci było w sumie sześcioro, w wieku od siedmiu do czternastu lat. Było wesoło. Adam nie dotrzymał słowa harcerza. Ale wcale nie miałam mu tego za złe, może jedynie moje poobijane ciało mogło mieć. Niesamowicie było wąchać zapach jego wody po goleniu, a ta bliskość iskrzyła. Ognisko zostało świetnie zorganizowane, kiełbasy było aż nadto. Herbata, dla niektórych z prądem, lała się litrami. Już dawno tak dobrze się nie bawiłam. Dzieci podobnie jak i ja były zadowolone. Jacek poznał kolegę o dwa lata starszego, zakumplowali się w ułamku sekundy. Mój syn jechał nawet chwilę w saniach zaprzęgowych, a woźnica uczył go powozić. On w tej roli? Kto by pomyślał, że moje dziecko polubi takie zajęcie. Misia miała twarz aż bordową od mrozu… zima może być wspaniała!

Ten wyjazd pozwolił mi dostrzec, że możemy lepić czas jak tylko chcemy, że Internet i sprawdzanie poczty może poczekać. Nie było na to czasu, nie było na to ochoty.

Po kuligu wróciliśmy tak, jak przyjechaliśmy. Ja z Adamem. Dzieci z Justyną i Robertem.
- Opowiedz mi coś o sobie - zagaił Adam.
Zastanowiłam się i…
- Gdy skończyłam szkołę średnią chciałam zdawać na kierunek techniczny. Gdy jechałam na egzamin, mój obcas wysokich butów ugrzęzł między betonowymi płytami na przystanku i wyciągając go przewróciłam się, a nogi poleciały wprost pod koła autobusu. Gdyby kierowca ruszył, bo to było już po sygnale odjazdu, byłabym kaleką do końca życia. Egzamin oblałam, bo miałam dosyć wrażeń na ten dzień. O tej historii nikomu nie mówiłam.
- A dlaczego mówisz mnie?
- Sama nie wiem, może budzisz zaufanie? A może czuję się bezpiecznie?
- Jesteś przefajną babeczką, Dorota - i zdjął rękę z kierownicy i pogłaskał moją. Tak czule, bez żadnego aspektu seksualnego. Ale mnie przeszedł dreszcz. Taki, jakiego już dawno nie czułam. Ten, który był uśpiony.
- Może masz ochotę na spacer? Masz jeszcze siłę?
- No myślę, że tak. Tylko zadzwonię do Justyś, że będziemy później.
Zadzwoniłam, a w tym czasie Adam zjechał z drogi głównej na odśnieżoną boczną. Zaparkował.
- No to chodźmy. Tutaj nie jest tak często odśnieżane, idź po moich śladach.
- Co robisz na co dzień? – zapytałam go po chwili.
- Mam swój nieduży biznes. Taki lokalny, ale często wyjeżdżam.
- Ja myślałam kiedyś o swoim gabinecie. Już teraz mam sporo na głowie. Swój biznes to duża niezależność… ale są też i minusy.
- Jak i wszędzie. Pracowałem kiedyś w dużym mieście, na etacie. Siedzenie po godzinach, życie na pełnych obrotach, nawet w wolnym czasie. Tutaj jest sielsko. Ludzie są bardziej przyjaźni.
- Widzę właśnie. Zastanawiałam się, czy ja dałabym radę. Od zawsze mieszkam w mieście. Tam dzieci mają swój świat, ja mam pracę w szpitalu i ćwierć etatu w prywatnej przychodni. Mamy swój rytm.
- Czasem warto coś zmienić, zmiany mogą wyjść na lepsze.
Szliśmy kawałek w milczeniu. Nagle zatrzymał się, to ja także to zrobiłam.
- Jesteś silną kobietą, ale równocześnie dostrzega się, że potrzeba się tobą zaopiekować. Pewnie było ci samej ciężko…
- Musiałam sobie radzić. Gdy ufasz komuś, a ten ktoś sprawia, że zaczynasz szukać w sobie przyczyn faktu… może to ja coś zrobiłam, że on wolał inną? Chociaż minęło już tyle lat, dzieci już duże, ja ciągle nie mogę otworzyć się na nowe znajomości…
Podszedł bliżej, znów czułam jego zapach.
- A może nie trafił się nikt odpowiedni? – był już tak blisko.
- Czy teraz jak w tych romantycznych filmach pocałujesz mnie?
Obrócił się na pięcie. Poszedł przed siebie. Stałam jak otępiała. Co za facet! A on w tym momencie wyciągnął z kieszeni pęk czegoś co zadzwoniło… jak klucze.
- Za tym rzędem modrzewi na polanie, jest dom mojego brata. Wyjechali na kilka dni i mam im dokarmić rybki. Idziesz? – odwrócił się z miną zdobywcy.
- I co myślisz, że jak małolata polecę na wolną chatę? – uśmiechnęłam się zalotnie i poszłam …karmić z nim rybki.

cdn...

Gosia


Komentarze