Na pierwszy rzut oka jest szarą myszą. Na drugi zresztą też. "Dziobate"
policzki, woskowa cera, przezroczysto-szare oczy i ściągnięte w niedbały kucyk nieświeże włosy, koloru zeszłorocznej słomy. Zero makijażu, widać
też, że krew nie krąży sprawnie po tym ciele, bo twarz i dłonie
sprawiają wrażenie zastygłych z zimna. Ubranie maskujące - kurtka w
kolorze wyblakłego khaki, bura chusta na szyi. Spojrzenie płochliwe,
wąskie usta zaciśnięte, jakby bała się,
że jeśli uniesie lekko kąciki ust w górę, przyciągnie
niechciane spojrzenia.
Staram się nie patrzeć, bo nie chcę jej urazić, ale coś każe mi zerkać co jakiś czas, żeby sprawdzić czy jest w niej jakieś życie. Coś każe mi zerkać, bo wydaje mi się sympatyczna. Ha, najlepiej było uśmiechnąć się, kiedy nasze oczy spotkały się za pierwszym razem - taki niewymuszony, spontaniczny, pozytywny grymas twarzy. Znak, że ją zauważam i że akceptuję jej obecność. Teraz jednak, po wymianie niby niechcianych spojrzeń jest już na spontaniczność za późno. Widzę to, wiem, że gdyby teraz zdecydować się na ten gest, mógłby zostać odebrany jako litość. "No tak, w końcu ktoś mnie zauważył i pewnie rozkoszuje się moją brzydotą, posyłając mi litościwy uśmiech".
Hm... Nagle dzwoni jej komórka. Ożywia się, odwraca lekko i splata nogi tak...wdzięcznie jak elf. Uśmiecha się, cicho mówiąc coś do telefonu schowanego w zgrabnej dłoni. W jednej chwili zmienia się jej ciało - staje się inne - zgrabne, gibkie i tajemnicze. Rysy łagodnieją. Delikatny ale zdecydowany profil twarzy przypomina teraz te z bitych tysiące lat temu rzymskich monet. Na rękawie kurtki wyhaftowany jest skrzydlaty baran - podkreśla zmianę, którą przeszła. Metamorfoza trwa chwilę, tyle co krótka rozmowa z kimś po drugiej stronie słuchawki, ale wrażenie zostaje na dłużej. Na tyle długo, że wydaje mi się jakby rozwinęła wielkie, mieniące się skrzydła. Gigantyczne. Wydaje się, że ogarniają wszystko wokół i wypełniają brokatowym pyłem przestrzeń w promieniu kilku metrów.
"Ma piękną duszę", myślę. W idealnym świecie podchodzę do niej i mogę jej o tym powiedzieć, ale w realnym nie ruszam się z miejsca. Wydaje mi się, że mogłaby odebrać to jako policzek - "Mam piękną duszę? Mówisz tak, bo jestem brzydka zewnętrznie." Gdyby powiedzieć to osobie pewnej siebie - ucieszyłaby się pewnie nie zastanawiając się czy jest w tym zdaniu drugie dno, ale ona? Ona wygląda mi na kogoś, kto chciałby zniknąć z powierzchni ziemi i jest przekonany, że nic nie sprawi, że kiedykolwiek poczuje się piękny.
No cóż, może się mylę co do jej oceny, w końcu przecież nie znam jej w ogóle, widzę pierwszy raz w życiu, albo dziesiąty, tylko wcześniej przemykała niezauważona. Ale. Ale jeśli się nie mylę, to mam nadzieję, że ta piękna dusza zawładnie kiedyś jej poczuciem wartości, doda jej pewności siebie, puści włosy na wiatr, zaróżowi policzki i podniesie kąciki ust do góry a brokatowy puder pokryje ją od elfich stóp do czubka rzymskiego nosa(i jej skóra zalśni w pełnym słońcu jak bohater znanej powieści). Mam nadzieję, że wtedy ona odważy się myśleć o sobie lepiej. Po prostu dobrze. Byłoby warto być wtedy gdzieś niedaleko niej bo, mówię wam, niewiele jest takich pięknych ludzkich wnętrz.
Staram się nie patrzeć, bo nie chcę jej urazić, ale coś każe mi zerkać co jakiś czas, żeby sprawdzić czy jest w niej jakieś życie. Coś każe mi zerkać, bo wydaje mi się sympatyczna. Ha, najlepiej było uśmiechnąć się, kiedy nasze oczy spotkały się za pierwszym razem - taki niewymuszony, spontaniczny, pozytywny grymas twarzy. Znak, że ją zauważam i że akceptuję jej obecność. Teraz jednak, po wymianie niby niechcianych spojrzeń jest już na spontaniczność za późno. Widzę to, wiem, że gdyby teraz zdecydować się na ten gest, mógłby zostać odebrany jako litość. "No tak, w końcu ktoś mnie zauważył i pewnie rozkoszuje się moją brzydotą, posyłając mi litościwy uśmiech".
Hm... Nagle dzwoni jej komórka. Ożywia się, odwraca lekko i splata nogi tak...wdzięcznie jak elf. Uśmiecha się, cicho mówiąc coś do telefonu schowanego w zgrabnej dłoni. W jednej chwili zmienia się jej ciało - staje się inne - zgrabne, gibkie i tajemnicze. Rysy łagodnieją. Delikatny ale zdecydowany profil twarzy przypomina teraz te z bitych tysiące lat temu rzymskich monet. Na rękawie kurtki wyhaftowany jest skrzydlaty baran - podkreśla zmianę, którą przeszła. Metamorfoza trwa chwilę, tyle co krótka rozmowa z kimś po drugiej stronie słuchawki, ale wrażenie zostaje na dłużej. Na tyle długo, że wydaje mi się jakby rozwinęła wielkie, mieniące się skrzydła. Gigantyczne. Wydaje się, że ogarniają wszystko wokół i wypełniają brokatowym pyłem przestrzeń w promieniu kilku metrów.
"Ma piękną duszę", myślę. W idealnym świecie podchodzę do niej i mogę jej o tym powiedzieć, ale w realnym nie ruszam się z miejsca. Wydaje mi się, że mogłaby odebrać to jako policzek - "Mam piękną duszę? Mówisz tak, bo jestem brzydka zewnętrznie." Gdyby powiedzieć to osobie pewnej siebie - ucieszyłaby się pewnie nie zastanawiając się czy jest w tym zdaniu drugie dno, ale ona? Ona wygląda mi na kogoś, kto chciałby zniknąć z powierzchni ziemi i jest przekonany, że nic nie sprawi, że kiedykolwiek poczuje się piękny.
No cóż, może się mylę co do jej oceny, w końcu przecież nie znam jej w ogóle, widzę pierwszy raz w życiu, albo dziesiąty, tylko wcześniej przemykała niezauważona. Ale. Ale jeśli się nie mylę, to mam nadzieję, że ta piękna dusza zawładnie kiedyś jej poczuciem wartości, doda jej pewności siebie, puści włosy na wiatr, zaróżowi policzki i podniesie kąciki ust do góry a brokatowy puder pokryje ją od elfich stóp do czubka rzymskiego nosa(i jej skóra zalśni w pełnym słońcu jak bohater znanej powieści). Mam nadzieję, że wtedy ona odważy się myśleć o sobie lepiej. Po prostu dobrze. Byłoby warto być wtedy gdzieś niedaleko niej bo, mówię wam, niewiele jest takich pięknych ludzkich wnętrz.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń