"Zimna stal" - opowiadanie





Część pierwszą znajdziecie TUTAJ.



Za chwilę zacznie się zamglony, grudniowy zmierzch. Jeszcze tylko pięć spiesznych kroków przechodnia z teczką, kilka poszarpanych mrozem oddechów spieszących na kolację studentów.
Co dzień czeka na moment kiedy wieczorne słońce przeciągnie swoje zmęczone promienie po dachu domu po drugiej stronie ulicy a potem wsadzi różowy nos w wąską przestrzeń między kamienicami. Przez krótką chwilę będzie mogła cieszyć się pąsową poświatą barwiącą jej wyblakłą halkę na kolor jak ze snów i w jej wnętrzu zapali się znów płomień nadziei...na co?
Szyfonowa, tania, żółta sukieneczka od lata zmieniała barwę każdego słonecznego dnia. Blakła jak wspomnienie o krótkiej podróży po mieście, płowiała jak jej nadzieja. Przekrzywiona peruka na głowie(tym razem ruda) i pistacjowe boa na jej szyi nakreślały skalę jej upadku. Upadku, bo chociaż siedziała na wymyślnym, białym, giętym krzesełku to jasnozielone, opadające z boa piórka utworzyły nieregularne kupki u jej stóp a naderwane ramiączko lekkiego odzienia odejmowało całości jakiegokolwiek powabu.
Już niedługo ma się zmienić jej sytuacja. Nadchodzą Święta i zostanie przebrana za Śnieżynkę, co powinno jej zapewnić ciepło i odpowiedni wygląd przynajmniej do Nowego Roku. Czekała na ten dzień. Oprócz ciepłej czapki, sukienki z flauszu i krótkiego płaszczyka z watowanym "futerkiem" być może dostanie nawet buty(co do ich jakości nie mogła mieć wielkich nadziei biorąc pod uwagę gust i skąpstwo właściciela "Składu rzeczy różnych") a wtedy będzie mogła wprowadzić w życie swój długo szykowany plan. "Szykowany" według niej brzmi lepiej niż "obmyślany" bo jeszcze nie potrafi sama przed sobą przyznać, że nastąpiła znacząca zmiana w jej sposobie myślenia i patrzenia na świat. Na lepsze.
Przejazd rozgrzanym tramwajem w lecie podpalił w jej wnętrzu lont chęci bycia istotą wolną. Ledwie mogła usiedzieć na miejscu odkąd odkryła, że jej ciało da się łatwo wprawić w ruch. Pewnego dnia, przy zmienianiu peruki, niezdarny szef omal nie skrócił jej o głowę lecz schyliła się dostatecznie szybko by uniknąć zderzenia z jego kanciastą dłonią. Była tak zaszokowana tym, że się poruszyła, że gdyby tylko mogła rozpłakałaby się z zaskoczenia i przestrachu. Potem było już tylko lepiej. Codziennie w nocy kiedy gasły światła na ulicy ostrożnie próbowała poruszać kończynami, szyją, korpusem. W końcu, siłą woli, tak wyspecjalizowała ruch, że była w stanie precyzyjnie poruszyć nawet najmniejszym palcem u nogi.
Kiedy nabrała odwagi, zdarzało jej się w ciągu dnia ruszać stopą do rytmu muzyki dochodzącej z otwartego okna przejeżdżającego samochodu. Umiejętność ta przydawała się kiedy znudzone dzieci próbowały przyklejać przeżutą gumę do witryny lub kiedy znieczuleni tanim winem nastolatkowie chcieli wypisać jakieś puste hasło na szybie. Wystarczał zazwyczaj drobny gest dłonią lub groźne poruszenie brwią(w przypadku malców)  czy bardziej wyraźny i zdecydowany gest ( w przypadku młodocianych prawie przestępców) i delikwenci uciekali w popłochu. Maluchy z płaczem, do rodziców a starsi krzycząc z przerażenia, że alkohol pomieszał im w głowach. W jednym i drugim przypadku była kryta. Kto uwierzy rozhisteryzowanemu dziecku lub upojonemu licealiście, że manekin wystawowy właśnie pokazał im wymownym gestem gdzie ich miejsce.
Teraz jednak przyszedł moment na większe wyzwania. Ten kto zdobywa wiedzę nie może tkwić w miejscu. Pora na pokazanie światu na co ją stać. Zresztą, pal licho świat! Zrobi to dla siebie. Odważny pierwszy krok a reszta potoczy się własnym rytmem.
Tyle razy przeżywała w myślach swoją ucieczkę, że już nawet się jej nie obawiała. Czuła w rękach uniesione narzędzie "zbrodni", brała zamach i drewniana konstrukcja krzesła na ułamek sekundy dotykała cienkiej szyby. Odłamki szkła pryskały na boki, skrząc się w pomarańczowym świetle ulicznej latarni niczym okruchy lodu. Lekko wyskakiwała na chodnik, brała głęboki wdech i biegła w lewo, prosto do parku, na który spoglądała z ukosa przez wiele dni. Skryta w pozbawionych liści gęstych krzakach przez chwilę bacznie obserwowała okolicę sklepu.
Nie uruchomiła alarmu a tego bała się najbardziej. Najwidoczniej w tym sklepie nawet zabezpieczenie alarmowe to tania atrapa. Tym lepiej, nikt nie szuka wandala, który wybił szybę, policja nie goni złodzieja. W końcu ulica o tej porze nocy jest wyludniona, sklep otoczony jest jedynie bankami i aptekami, więc "żywych" sąsiadów brak.
Oddycha z ulgą i budzi się rankiem na wystawie sklepu. Wpada w panikę, dotyka nienaruszonej szyby, rozgląda się nieprzytomnie na boki. Zaraz, przecież to był tylko sen. Przeciera oczy i przeciąga się szybko, żeby zaraz potem zastygnąć w jednej pozycji na cały dzień.
Czeka, bo jeszcze jej nie przebrali, tak ubrana na ulicy pokazać by się nie mogła. Siedzi przecież w bieliźnie nocnej i w łaskoczącym szyję zielonym puchu. Och, ileż to razy śnił jej się ten piękny sen - ucieka, nikt jej nie ściga, jest wreszcie wolna - już niedługo ma się ziścić, żeby tylko wytrzymać dzień lub dwa.
Na razie śni na jawie. Wie już co zrobi po wyjściu z parku. Pójdzie przed wystawę domu handlowego, na której stoją telewizory. Zobaczy kolorowo migające obrazy, posłucha co słychać na świecie. A kiedy dowie się już wszystkiego, pójdzie do lokalu, usiądzie przy barze i zamówi coś ciepłego do picia i zimnego do zjedzenia. Lody. Widziała je wiele razy u przechodniów latem. Gałkowe, tęczowo kolorowe i najwyraźniej pyszne. Jej zdaniem bardziej pasują do zimy. Zimne do zimnego, tak właśnie. Hm, nie ma pieniędzy, więc może najpierw skosztuje śniegu. Pamięta, że też jest przecież lodowaty.
O świcie pobiegnie nad zamarzniętą rzekę, popatrzy na śpiące kaczki, które co jakiś czas podwijać będą głębiej pod siebie pomarańczowe nóżki i na długoszyje łabędzie w spódniczkach rodem z baletu. Słońce ślizgać się będzie po stalowych, unieruchomionych mrozem wodach rzeki a świeży róż nieba doda uroku bezlistnym drzewom i zaspanemu miastu. W końcu zabrzmi donośnie dzwonek pierwszego tramwaju i czerwona kula wyhamuje na chwilę nad horyzontem, żeby przejrzeć się w lusterku motorniczego i rozbłyśnie tysiącem słońc w oknach pojazdu. Historia zatoczy krąg. Tramwaj, który w upalne lato wiózł ją do sklepu jak policyjny wóz skazańca, będzie teraz świadkiem jej porannej, beztroskiej przechadzki brzegiem rzeki. Zaskoczony i zakłopotany, bo nagle uświadomi sobie kim jest, z żalu odwróci wzrok. Skuli się w sobie i skręcając, szybciej niż zwykle pociągnie ostatni wagon, żeby już tylko zniknąć za zakrętem. Teraz to on będzie tym uwięzionym - w torach, cały dzień w tę i z powrotem, tą samą trasą. Ona odejdzie lekkim krokiem, otulając się szczelniej płaszczem i nie oglądając się za siebie.
Ach, marzenia, może tak w nieskończoność. Jest tyle do zobaczenia. Nie zastanawia się na razie co potem. Jakoś dobrze się to potoczy, byleby wyrwać się z witryny. Wszechświat opiekuje się odważnymi.
Przez cały dzień prawie nie może usiedzieć na miejscu. Denerwuje się, że jeszcze nie zmienili jej ubrania a przecież już od tygodnia apteki zapraszają w swoje podwoje migającymi świątecznymi światełkami a banki próbują wywołać szampański nastrój reklamą "wyskokoprocentowej", noworocznej lokaty.
Przez całą noc chodzi nerwowo wokół krzesła jak rozjuszona pantera śnieżna na wąskim wybiegu w zoo. Pióra sypią się jak śnieg bo skubie je wygrażając w myślach opieszałemu sprzedawcy, który zapomniał, że o tej porze roku obowiązkowo zmienia się witrynę. Nad ranem wycieńczona opada na krzesło, siłą utrzymuje otwarte oczy aż do momentu kiedy w jej źrenice wpada różany pocałunek słońca.
B
udzi się raptownie z ciężkiego snu - koszmaru pełnego metalicznych dźwięków, zgrzytu stali i stukotu młotów. Potrząsa głową, żeby odpędzić senną wizję więziennej celi bez wyjścia i jej nieprzytomny wzrok pada na cienkie, ciemne paski na szybie. Przeciera oczy, słońce zachodzi, spała cały dzień. Spogląda przez szybę jeszcze i jeszcze raz.
Mały chłopiec patrzy w osłupieniu na wystawę sklepu, na łapiącego się za głowę manekina w pięknym stroju Śnieżynki. Gdyby nie solidne, stalowe kraty zamontowane dzisiaj przed szybą na pewno bardziej wystraszyłby się tej dziwnej, nakręcanej świątecznej zabawki. Nie chce wychodzić na mazgaja, więc nie biegnie do mamy. O nie, po prostu odchodzi w nerwowych podskokach w stronę rodziców.
Usta Śnieżynki wykrzywia bezgłośny krzyk rozpaczy. Po jej policzku spływa kropla. Migocze tęczowo kiedy pada na nią ostatni tego dnia promień słońca.



fot. Kobieta z Magdalii
Mój Fanpage na Facebooku znajdziecie TUTAJ.


Dla osób, które nie zgadzają się na takie zakończenie przygotowałam trochę inną wersję... ;)
Budzi się raptownie z ciężkiego snu
. Na ramieniu czuję nieznaczny ciężar, patrzy w bok i widzi, że na jej barku rękę opiera stojący obok nieznany manekin w czapce mikołaja i sztucznej brodzie z białej waty. Jest dobrze zbudowany i bardzo jej się podoba. Widzi go tylko kątem oka - boi się poruszyć, ale kiedy chodnik przed witryną przez chwilę staje się pusty, manekin szybkim ruchem opuszcza w dół brodę zawieszoną na uszach na gumce. Przesyłając jej zalotny uśmiech puszcza do niej oko i ściska mocniej jej ramię ubrane w płaszczyk Śnieżynki. Hm, być może jeszcze spędzi tu jeszcze jakiś czasu, na razie można odłożyć plan nocnej ucieczki. 


Komentarze