Dywan cz. 1 - opowiadanie


Przyjechałam wprost do kościoła. Zdążyłam na tyle, żeby przywitać kilkoro znajomych i członków rodziny. Ciemne ubrania, wiązanki pogrzebowe i te wspomnienia. "Edek to był dobry człowiek, uczynny, pracowity". Schody kościoła i plac przed nim były pełne ludzi.

Trumnę wnieśli do kościoła tuż przed nabożeństwem. Ciocia była bardzo wymizerowana. Tyle jej nie widziałam. Ile to już lat? Ze dwanaście? Czas płynie, a dla mnie dziś jakby stanął w miejscu. Przecież jeszcze pamiętam ten zapach sianokosów, kuchni cioci, chleba i sera wiejskiego... Kredensu, w którym było na wszystko miejsce. Pierwsze wakacyjne zauroczenia, pierwsze pocałunki, wspomnienia... To było wczoraj. Nie, to było dawno. A ja przez ten czas zostałam żoną, matką. I powrót tutaj jest z jednej strony smutny, bo pożegnać mi trzeba wujka, którego szczerze lubiłam. A z drugiej jednak czuję dreszcz emocji, dziwnej radości. Nie wiem, dlaczego? Mam przecież teraz pocieszyć jego żonę, którą tak cenię za gospodarność, łagodność i wiele innych cech, których ujęcie w słowa jest tak trudne.

Msza rozpoczęła się zanim zdążyłam usiąść. Ksiądz mówił sensownie, co na pogrzebach wydaje się być takie pożądane. Nieboszczyk nie usłyszy tych słów a czasem szkoda... Całe życie zamyka się wraz z wiekiem drewnianego pudła. Nie usłyszy on nas, ani my jego. Ale czekamy na ten dzień, gdy znowu go spotkamy.

Momentami wyłączałam się od słuchania kaznodziei, ulatywałam do lat młodości. Widziałam wujka w ogrodzie, w stajni przy koniu. Tyle pracy włożył w dom i te hektary pól. Z zamyślenia wyrwał mnie cytat księdza:
-„Powierz Panu swoją drogę 

i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Psalm 37) 

Dziś możemy mieć pewność, że Świętej pamięci Edward powierzył mu swoje życie, a Bóg mu okazał wiele łaski. Miał wspaniałą rodzinę, żonę, dzieci. Pracowitością i uczciwością zasłużył na szacunek…. Ludzie tak mało ufają i Bogu, a przez to i sobie…


"Dobry Jezu a nasz Panie daj mu wieczne spoczywanie". "Anielski orszak niech twą duszę przyjmie..." Mały drewniany wiejski kościółek aż drżał od głosu pieśni. Tak go żegnaliśmy… Tak za nim płakaliśmy.

Na przyjęciu w pokoju, nazywanym gościnnym, siedzieli ludzie. Sąsiedzi, rodzina. Było ich ze czterdzieścioro. Była już pora poobiednia, więc ludzie częściowo się rozeszli. Ciocia siedziała na kanapie. Z jej miejsca wzrokiem obejmowała większą część dywanu. Błoto, okruszki chleba, jakieś liście, gdzieś kawałek pomidora... Czysty nie był.
Dosiadłam się do niej.
- Teraz można go oddać do czyszczalni ciociu.
-Teraz mogą go deptać do woli - powiedziała nie patrząc na mnie.
Nie zwinęli go przed przyjściem gości. Jako nastolatka często z kuzynkami trzepałyśmy go z kurzu na balkonie. Potem ciocia brała gąbkę i szorowała go. Według Ali, Marzenki i mnie nie potrzebował aż tak częstego czyszczenia. Ale ciocia wiedziała swoje..
- Chodź ze mną na spacer, opowiem Ci o co chodziło z tym dywanem.

Koniec lipca tego lata był chłodny. Zarzuciłyśmy swetry i wyszłyśmy w kierunku polnej drogi, która prowadziła do rzeki.
- Edziu zawsze mi się podobał. Myślałam, że nie mam u niego szans. - tak rozpoczęła opowiadać ciocia. - Był przystojny, dowcipny. Podobał się nie tylko mnie. I gdy okazało się, że to jednak mnie chce, wiele dziewczyn nie mogło uwierzyć. A ja...
To było jakby o mnie i Marku. Zawsze w koło niego pełno dziewczyn było... A on wybrał mnie.
- Byłam o niego zazdrosna. Myślałam, że po ślubie się to zmieni. Nic z tego. Danusia od Mruków przychodziła do nas często. A to coś pożyczyć, a to zapytać czy sera nie chcemy. Za często. Ona była śliczna, potem zbrzydła...- ciocia uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Danusia? - popatrzyłam z zaciekawieniem na ciotkę.
- Jeżeli chcesz zapytać o to o czym myślę, to nie. On by mnie nie zdradził. Ale wtedy, mniej więcej rok po ślubie naszym zaczęłam ten dywan, pierwszy nasz, męczyć. Za każdym razem po jej wyjściu szorowałam. Nie odzywałam się do Edka, szłam, bo nie chciałam kłótni. Potem Danusia wyszła za mąż za rzeźnika, mieszkają dwie wsie dalej. Ale było wiele kobiet ze wsi. Dywan szorowałam już nie tylko dlatego, że jakaś kobieta, o której powab byłam zazdrosna po nim chodziła. Czasem to spotkanie we wsi, czasem… Jak Edziu umierał powiedział, że już teraz nie będę musiała tyle na kolanach pracować. Powiedział też, że dla niego nikt inny się nie liczył, tylko ja. A ja całe lata… Ale… dosyć o moim dywanie, opowiedz o swoim. Lucynka dzwoniła i mówiła, że Marek się wyprowadził.
- Ale my nie mamy dywanu. – zaczęłam, ale wiedziałam o co chodzi cioci. – Mama nie zrozumie mnie, wiesz, że twoja siostra ciociu zawsze mierzy wszystko swoją miarą. Marek przesadzał, on dobrze o tym wie. No powiedz, czy to normalne pozwalać koleżankom z pracy wieszać się na szyi, za każdym razem kiedy akurat żona nadchodzi i to z ich dzieckiem? Jak ja mam mu ufać?
- My kobiety przystojnych mężczyzn mamy przechlapane.
- A mama mówiła mi dawno temu, żebym szukała chłopa dla siebie a nie przystojniaka bo taki to jest dla wszystkich…
- Wiesz co, może jednak powinnaś pomyśleć jak inaczej to rozwiązać? Posiedź nad rzeką, pomyśl. Kolacja będzie czekać w kuchni. – pocałowała mnie w policzek i poszła. Ciocia też lubiła ten most, wieczorami też tu chadzała. Może wie co mówi?

Mój most, moja rzeka – tak chciałabym powiedzieć, ale to własność sąsiadów cioci. Nie mniej na tej kładce wiele godzin lata temu przesiedziałam. Najpierw przy zabawie puszczania łódek i liści, potem zakochana, zrozpaczona, zła… Tyle skrajnych emocji. Usiadłam, nogi wolno dyndały w powietrzu. Chłód od rzeki był coraz większy. Siedziałam tak kilka chwil. Myślałam o moim małżeństwie z Markiem, synu Jacku. Tych dwanaście lat tak szybko przeleciało. A most nadal jest. Rzeka tylko trochę zmieniła bieg. Domy za mostem, jeden, dwa… trzy! Przybyło o jeden. Jednak coś się zmieniło. 

Janek, Janek... nie da się zapomnieć. Czasem się zastanawiałam jakby to było, gdyby nie zniszczył w jeden wieczór tego co między nami było. Janek i ja, ten most tyle wie, ta rzeka tyle słyszała… 

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek roweru.
-Anka! – usłyszałam głos rowerzystki.
- Julka!- nie mogłam uwierzyć, że to ona. – Jak pięknie wyglądasz, to ty?
Julka to przyjaciółka z nastoletnich naszych lat. To jej zwierzałam się z pierwszych uczuć. Ona wiedziała najwięcej o mnie i Janku….
- Nie mogłam przyjechać na pogrzeb wujka. Jesteś z Markiem? Poznam go w końcu?
- Nie, Marek i Jacek są na spływie kajakowym. – odpowiedziałam szybko..za szybko. Spojrzenie Julki, jak ona mnie zna, kazało mi się wytłumaczyć – Marek się wyprowadził.
- Nie mów! Co się stało?
- On twierdzi, że to przez moją chorobliwą zazdrość… ale to nie tak.
- Ale kochasz go?
- Tak, okropnie. Bardzo mi go brak….
- A to wszystko się dobrze ułoży! – cała Julka.
- Oby… A Ty?
- A ja no wiesz, wyszłam za Antka…
- A to wiem, chociaż nie pojmuję, tak go nie lubiłaś!
- Kto się czubi ten się…- zaśmiałyśmy się.
Posiedziałyśmy chwilę , rozmawiając od dzieciach…Aż zapytałam:
- Nie wiesz co u niego?
- Mieszka sam. Po śmierci rodziców wyremontował dom, pracuje w tartaku.
- Aha.
- Nie ożenił się. Czasem można go ‘Pod Wiśnią' spotkać z jakąś laską, ale rzadko.
- Aha.
- Nie wiem czy powinnam, to niczego nie zmieni. Ale kiedyś spotkałam go mocno wstawionego i powiedział mi coś, czego jestem pewna, że nie pamięta. Jesteś jego miłością życia i nie ożeni się z nikim innym.
- Julka…- po co on jej to mówił?- To nie ma znaczenia.
- Widziałam, że wracał autem do domu… sam…
- Czy potrzebujesz go? – nie myślałam.
- Nie, ani dziś ani jutro. Bierz i jedź.

Wsiadłam na jej rower i pojechałam. Przed siebie.

cz 2.

Komentarze