Przyjechałam
wprost do kościoła. Zdążyłam na tyle, żeby przywitać kilkoro znajomych i
członków rodziny. Ciemne ubrania, wiązanki pogrzebowe i te wspomnienia.
"Edek to był dobry człowiek, uczynny, pracowity". Schody kościoła i
plac przed nim były pełne ludzi.
Trumnę
wnieśli do kościoła tuż przed nabożeństwem. Ciocia była bardzo wymizerowana.
Tyle jej nie widziałam. Ile to już lat? Ze dwanaście? Czas płynie, a dla mnie
dziś jakby stanął w miejscu. Przecież jeszcze pamiętam ten zapach sianokosów,
kuchni cioci, chleba i sera wiejskiego... Kredensu, w którym było na wszystko
miejsce. Pierwsze wakacyjne zauroczenia, pierwsze pocałunki, wspomnienia... To
było wczoraj. Nie, to było dawno. A ja przez ten czas zostałam żoną, matką. I
powrót tutaj jest z jednej strony smutny, bo pożegnać mi trzeba wujka, którego
szczerze lubiłam. A z drugiej jednak czuję dreszcz emocji, dziwnej radości. Nie
wiem, dlaczego? Mam przecież teraz pocieszyć jego żonę, którą tak cenię za gospodarność,
łagodność i wiele innych cech, których ujęcie w słowa jest tak trudne.
Msza
rozpoczęła się zanim zdążyłam usiąść. Ksiądz mówił sensownie, co na pogrzebach
wydaje się być takie pożądane. Nieboszczyk nie usłyszy tych słów a czasem
szkoda... Całe życie zamyka się wraz z wiekiem drewnianego pudła. Nie usłyszy
on nas, ani my jego. Ale czekamy na ten dzień, gdy znowu go spotkamy.
Momentami
wyłączałam się od słuchania kaznodziei, ulatywałam do lat młodości. Widziałam
wujka w ogrodzie, w stajni przy koniu. Tyle pracy włożył w dom i te hektary
pól. Z zamyślenia wyrwał mnie cytat księdza:
-„Powierz
Panu swoją drogę
i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Psalm 37)
Dziś
możemy mieć pewność, że Świętej pamięci Edward powierzył mu swoje życie, a Bóg mu okazał wiele
łaski. Miał wspaniałą rodzinę, żonę, dzieci. Pracowitością i uczciwością zasłużył na szacunek…. Ludzie
tak mało ufają i Bogu, a przez to i sobie…
"Dobry
Jezu a nasz Panie daj mu wieczne spoczywanie". "Anielski orszak niech
twą duszę przyjmie..." Mały drewniany wiejski kościółek aż drżał od głosu
pieśni. Tak go żegnaliśmy… Tak za nim płakaliśmy.
Na
przyjęciu w pokoju, nazywanym gościnnym, siedzieli ludzie. Sąsiedzi, rodzina.
Było ich ze czterdzieścioro. Była już pora poobiednia, więc ludzie częściowo
się rozeszli. Ciocia siedziała na kanapie. Z jej miejsca wzrokiem obejmowała
większą część dywanu. Błoto, okruszki chleba, jakieś liście, gdzieś kawałek
pomidora... Czysty nie był.
Dosiadłam
się do niej.
- Teraz
można go oddać do czyszczalni ciociu.
-Teraz mogą
go deptać do woli - powiedziała nie patrząc na mnie.
Nie zwinęli
go przed przyjściem gości. Jako nastolatka często z kuzynkami trzepałyśmy go z
kurzu na balkonie. Potem ciocia brała gąbkę i szorowała go. Według Ali,
Marzenki i mnie nie potrzebował aż tak częstego czyszczenia. Ale ciocia
wiedziała swoje..
- Chodź ze
mną na spacer, opowiem Ci o co chodziło z tym dywanem.
Koniec
lipca tego lata był chłodny. Zarzuciłyśmy swetry i wyszłyśmy w kierunku
polnej drogi, która prowadziła do rzeki.
- Edziu
zawsze mi się podobał. Myślałam, że nie mam u niego szans. - tak rozpoczęła
opowiadać ciocia. - Był przystojny, dowcipny. Podobał się nie tylko mnie. I gdy
okazało się, że to jednak mnie chce, wiele dziewczyn nie mogło uwierzyć. A
ja...
To było
jakby o mnie i Marku. Zawsze w koło niego pełno dziewczyn było... A on wybrał mnie.
- Byłam o
niego zazdrosna. Myślałam, że po ślubie się to zmieni. Nic z tego. Danusia od
Mruków przychodziła do nas często. A to coś pożyczyć, a to zapytać czy sera nie
chcemy. Za często. Ona była śliczna, potem zbrzydła...- ciocia uśmiechnęła się
na to wspomnienie.
- Danusia?
- popatrzyłam z zaciekawieniem na ciotkę.
- Jeżeli
chcesz zapytać o to o czym myślę, to nie. On by mnie nie zdradził. Ale wtedy,
mniej więcej rok po ślubie naszym zaczęłam ten dywan, pierwszy nasz, męczyć. Za
każdym razem po jej wyjściu szorowałam. Nie odzywałam się do Edka, szłam, bo
nie chciałam kłótni. Potem Danusia wyszła za mąż za rzeźnika, mieszkają dwie
wsie dalej. Ale było wiele kobiet ze wsi. Dywan szorowałam już nie tylko
dlatego, że jakaś kobieta, o której powab byłam zazdrosna po nim chodziła.
Czasem to spotkanie we wsi, czasem… Jak Edziu umierał powiedział, że już teraz
nie będę musiała tyle na kolanach pracować. Powiedział też, że dla niego nikt
inny się nie liczył, tylko ja. A ja całe lata… Ale… dosyć o moim dywanie, opowiedz
o swoim. Lucynka dzwoniła i mówiła, że Marek się wyprowadził.
- Ale my
nie mamy dywanu. – zaczęłam, ale wiedziałam o co chodzi cioci. – Mama nie
zrozumie mnie, wiesz, że twoja siostra ciociu zawsze mierzy wszystko swoją
miarą. Marek przesadzał, on dobrze o tym wie. No powiedz, czy to normalne pozwalać
koleżankom z pracy wieszać się na szyi, za każdym razem kiedy akurat żona
nadchodzi i to z ich dzieckiem? Jak ja mam mu ufać?
- My
kobiety przystojnych mężczyzn mamy przechlapane.
- A mama
mówiła mi dawno temu, żebym szukała chłopa dla siebie a nie przystojniaka bo
taki to jest dla wszystkich…
- Wiesz co,
może jednak powinnaś pomyśleć jak inaczej to rozwiązać? Posiedź nad rzeką,
pomyśl. Kolacja będzie czekać w kuchni. – pocałowała mnie w policzek i poszła.
Ciocia też lubiła ten most, wieczorami też tu chadzała. Może wie co mówi?
Mój most,
moja rzeka – tak chciałabym powiedzieć, ale to własność sąsiadów cioci. Nie
mniej na tej kładce wiele godzin lata temu przesiedziałam. Najpierw przy
zabawie puszczania łódek i liści, potem zakochana, zrozpaczona, zła… Tyle
skrajnych emocji. Usiadłam, nogi wolno dyndały w powietrzu. Chłód od rzeki był
coraz większy. Siedziałam tak kilka chwil. Myślałam o moim małżeństwie z
Markiem, synu Jacku. Tych dwanaście lat tak szybko przeleciało. A most nadal
jest. Rzeka tylko trochę zmieniła bieg. Domy za mostem, jeden, dwa… trzy! Przybyło
o jeden. Jednak coś się zmieniło.
Janek, Janek... nie da się zapomnieć. Czasem się zastanawiałam jakby to było, gdyby nie zniszczył w
jeden wieczór tego co między nami było. Janek i ja, ten most tyle wie, ta rzeka
tyle słyszała…
Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek roweru.
-Anka! –
usłyszałam głos rowerzystki.
- Julka!-
nie mogłam uwierzyć, że to ona. – Jak pięknie wyglądasz, to ty?
Julka to
przyjaciółka z nastoletnich naszych lat. To jej zwierzałam się z pierwszych
uczuć. Ona wiedziała najwięcej o mnie i Janku….
- Nie mogłam
przyjechać na pogrzeb wujka. Jesteś z Markiem? Poznam go w końcu?
- Nie,
Marek i Jacek są na spływie kajakowym. – odpowiedziałam szybko..za szybko. Spojrzenie
Julki, jak ona mnie zna, kazało mi się wytłumaczyć – Marek się wyprowadził.
- Nie mów! Co
się stało?
- On
twierdzi, że to przez moją chorobliwą zazdrość… ale to nie tak.
- Ale
kochasz go?
- Tak,
okropnie. Bardzo mi go brak….
- A to
wszystko się dobrze ułoży! – cała Julka.
- Oby… A
Ty?
- A ja no
wiesz, wyszłam za Antka…
- A to wiem,
chociaż nie pojmuję, tak go nie lubiłaś!
- Kto się czubi
ten się…- zaśmiałyśmy się.
Posiedziałyśmy
chwilę , rozmawiając od dzieciach…Aż zapytałam:
- Nie wiesz
co u niego?
- Mieszka
sam. Po śmierci rodziców wyremontował dom, pracuje w tartaku.
- Aha.
- Nie
ożenił się. Czasem można go ‘Pod Wiśnią' spotkać z jakąś laską, ale rzadko.
- Aha.
- Nie wiem
czy powinnam, to niczego nie zmieni. Ale kiedyś spotkałam go mocno wstawionego
i powiedział mi coś, czego jestem pewna, że nie pamięta. Jesteś jego miłością
życia i nie ożeni się z nikim innym.
- Julka…-
po co on jej to mówił?- To nie ma znaczenia.
-
Widziałam, że wracał autem do domu… sam…
- Czy
potrzebujesz go? – nie myślałam.
- Nie, ani
dziś ani jutro. Bierz i jedź.
Komentarze
Prześlij komentarz
Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)