Dla... takich uliczek. Majorka Cz.2


W części pierwszej ...

Jadąc z Valdemossy do Soller wypadamy zza zakrętu na piękną miejscowość na zboczu góry – Deia. Mały plac z kościołem i ratuszem to centrum a rozgałęzione ulice schodzą w dół zbocza a potem znów się na nie wspinają. Ostatnio podobno brała tu ślub polska top modelka a ja myślałam, że tylko my znamy to miejsce;) Zaplątaliśmy się tam na jakiś czas robiąc sesję zdjęciową przy palmie daktylowej. Opuszczając Deia skręciliśmy jeszcze w wąską dróżkę przy tabliczce „PLAYA”. To zawsze brzmi dobrze:) Kilkanaście ostrych zakrętów i karkołomną jazdę w dół wynagrodził nam widok niesamowitej i bezludnej zatoki. Spienione fale rozbijały się o wysokie skały, woda miała kolor akwamaryny. Widok z urwiska na wielką szalejącą wodę wprowadził nas w trans – można było tak patrzeć w nieskończoność.

Deia
Dojeżdżamy do Soller. I znów pięknie:) Tutaj ruch jest już dużo większy, drzewa dają zbawienny cień a ryneczek tętni życiem i stukotem kół zabytkowego tramwaju, który z centrum zabiera chętnych w dół, do Port de Soller. W zacienionym miejscu, wśród ładnych kamieniczek, dwa metry od torów ( taka miejscówka to tutaj atrakcja;), wypijamy espresso, pyszny sok ze świeżych pomarańczy i jedziemy do portu. Tam wita nas nasłoneczniony deptak i kilkadziesiąt jachtów, chwiejących się na łagodnej fali. Malutkie knajpki zapraszają przechodniów do swoich ciekawych, często artystycznych wnętrz – my wybieramy bar z długim, drewnianym blatem, optymistycznie kolorowymi obrazami na ścianach i…zakładem fryzjerskim za szybą:) Zabytkowy fotel golibrody przypomina trochę krzesło elektryczne(!).

Dreszczyk emocji poczuliśmy także w jednym z zaułków, późnym wieczorem, nie pamiętam już dokładnie gdzie, kiedy natknęliśmy się na idącego szybkim krokiem młodego chłopaka z psem i…dwururką na plecach. Powiedzieliśmy mu grzecznie „dobry wieczór” i z ulgą patrzyliśmy jak szybko się oddala;)

W piekące słońcem hiszpańskie południe trafiliśmy kiedyś do Pollency. Pielgrzymi przyjeżdżają tu by mozolnie wchodzić po schodach na szczyt wzgórza, gdzie znajduje się kaplica Oratori. Idąc w górę warto oglądać się za siebie. Panorama miasteczka i okolic zachwyca. Dachy w kolorze ochry mieszają się z paletą szarości ścian budynków. Soczysta zieleń pagórków oblewa starówkę ze wszystkich stron. Wzdłuż schodów, w ogródkach domów rosną cyprysy, fantazyjnie powyginane i pęczniejące od soku agawy i kaktusy. Co chwila można przysiąść na murkach w cieniu i odpocząć. Piękne widoki wynagradzają męczącą, głównie przez upał, wspinaczkę. I to w stu procentach!

Pollenca
U stóp Płw. Formentor, na północnym-zachodzie, leży Port de Pollenca –mała urocza miejscowość, która ujęła nas błogim spokojem. Sosny i pinie rzucały cień na jasny piasek zatoczki. Na głównym placu otwartych było jedynie kilka restauracji i barów, gdzie leniwie o tej porze dnia (sjesta:) podawano miejscowe specjały i świeżo wyciskane soki. Po spacerze krótkimi uliczkami, sesji zdjęciowej przy pomarańczowym Fordzie Mustangu;) i zamoczeniu stóp w krystalicznie czystej wodzie ustaliliśmy, że to dobre miejsce na emeryturę:)Kto wie…

Pewnego wieczoru postanowiliśmy pojechać do miasta o ciekawie brzmiącej nazwie - Arta. Wyruszyliśmy z Can Picafort na północy, gdzie wtedy mieszkaliśmy, i po kilkunastu minutach jazdy znaleźliśmy się w, oczywiście całkiem kamiennym, tajemniczym i prawie całkowicie pustym, miejscu. Pogmatwane ulice zawiodły nas na wzgórze z klasztorem. Z góry podziwialiśmy widok uśpionego, gdzieniegdzie tylko rozświetlonego bladymi światłami, miasta. W oddali szczekał pies a w klasztorze jakiś mnich(?!) puszczał hiszpańskie przeboje;) Trafiliśmy też na kilka placyków oraz do wiekowej restauracji z typowo majorkańską kuchnią. Prowadziły do niej małe drewniane drzwiczki, za którymi, po schodach schodziło się do ogromnej sali, z wielkimi beczkami wina i kelnerami w eleganckich strojach. Kolacji co prawda tam nie zjedliśmy ale wrażenia z pobytu w Arte pozostały niezapomniane.

Niesamowita jest także Alcudia z zameczkiem i zabytkową, okrągłą starówką opasaną murami i wiele innych miast i mieścin…
Polubiliśmy Majorkę tak bardzo, że kilkakrotnie wracamy w te same miejsca, za każdym razem odkrywając w nich coś nowego i zaskakującego. Zaglądamy na podwórka małych lub bardziej okazałych domów i do ciemnych korytarzy kamienic. Odwiedzamy winnice i, jeśli można, wchodzimy do ogrodów rozległych posiadłości.

Kręte drogi Majorki często wiodą do, lub przebiegają obok miejscowości, które z daleka wołają nas strzelistymi wieżami kościołów i spadzistymi dachami kamiennych domów. Warto skręcać z utartych turystycznych szlaków i zatrzymywać się w miejscach, które podobają nam się, chociażby z nazwy znalezionej na mapie;) Na pewno znajdziemy tam niepowtarzalną, hiszpańską atmosferę, ciekawych mieszkańców i placyki, zaułki i uliczki zapadające na długo w pamięć.


                                                                                   Kobieta z Magdalii
fot. Kobieta z Magdalii







Komentarze

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)