Moja przygoda z rowerem zaczęła się od dość dramatycznych dla mnie wydarzeń.
Otóż kilka lat temu w moim życiu nastąpił przełom. Postanowiłam zmienić
wszystko. Zakończyłam swój nieudany związek, zwolniłam się z pracy i
postanowiłam się całkowicie odciąć od swojej przeszłości. Z dwiema torbami
wyjechałam do Anglii. Nie było mi aż tak ciężko jak innym ‘początkującym’
emigrantom, bo miałam tam siostrę i czekała na mnie nowa praca. Jednak ból i
tęsknota jaką czułam każdego dnia w pierwszych miesiącach po przeprowadzce,
znam tylko ja. Czułam niesamowitą pustkę. I tak pewnego
wieczoru poznałam A., którego słuchałam z wielkim zaciekawieniem jak opowiadał o
swoich rowerowych wypadach, treningach, zawodach. Po jakimś czasie poprosiłam:
- -Chciałabym
kiedyś z Tobą pojeździć.
- -Nie
ma sprawy. Mam zapasowy rower. W przyszłą niedzielę? – odpowiedział szybko.
- - Jasne!
– odpowiedziałam.
- - Przyjadę
po ciebie o 9 – dodał.
I tak, gdy nastał ten niedzielny poranek A. przyjechał po mnie punktualnie
z rowerami w bagażniku. Włożyłam na siebie moje legginsy, jakąś bluzę i zwykłe buty do biegania. Kiedy dojechaliśmy do
lasu, poznałam kilku jego przyjaciół, również zapalonych kolarzy górskich, co
nie trudno było stwierdzić po ich ‘wypasionych’ lśniących rowerach i pełnym,
profesjonalnym ekwipunku. Jednym słowem nie pasowałam strojem do mojego
towarzystwa. Po dwóch godzinach jazdy w koszmarnym błocie, próbach dotrzymania
tempa byłam nie tylko cała brudna, ale kompletnie wykończona. Ale w czasie
wysiłku do organizmu uwalniane są endorfiny – hormony szczęścia, i ja to szczęście,
pierwszy raz od wielu miesięcy poczułam.
- - Pomożesz mi
wybrać jakiś rower? – zapytałam A. w drodze powrotnej do domu.
- - No pewnie!
Mam sporo znajomości, załatwię Ci dobry upust! – odpowiedział entuzjastycznie.
- - Nie, nie chcę
nic bardzo drogiego, bo nie wiem czy faktycznie będę tak dużo jeździć, ale
chciałabym spróbować. – powiedziałam.
Po tych słowach, oparłam głowę o oparcie fotela i w mgnieniu oka zasnęłam.
Wybraliśmy wiec kilka modeli i w kolejny weekend pojechaliśmy je oglądać
‘na żywo’. Odwiedziliśmy kilka sklepów rowerowych w okolicy, bezskutecznie
poszukując moich dwóch kółek. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do ostatniego
sklepu i tam wreszcie dokonałam wyboru. Rower znacznie przeceniony, i tak
przekraczający mój wcześniej zakładany budżet, ale ładny, kobiecy i jak
twierdził A., posiadający w miarę dobry osprzęt.
- - Biorę! –
powiedziałam ożywiona i pobiegłam do kasy.
Nie skończyło się na rowerze. Postanowiłam zakupić odpowiednią odzież i
kask. Z tym szło mi trochę łatwiej, bo w końcu kobieta ze mnie z krwi i kości,
wiec kupowanie ciuszków wpisane jest w moje DNA. Oczywiście wszystko musiało
współgrać kolorystycznie co niezwykle bawiło A.
Od tej pory, codziennie po pracy wsiadałam na mój rower i jechałam za
miasto. Pokonywałam coraz to większe dystanse, wyznaczałam sobie nowe trasy,
stawiałam wyzwania wyjazdu pod górę w określonym czasie. Rowerowa pasja we mnie
rosła.
W Anglii, mnóstwo jest świetnie opisanych ścieżek spacerowych, po których
tak naprawdę nie powinno się jeździć rowerem, ale mnóstwo ludzi to robi. Grunt
to uważać na spacerowiczów, których tam także nie brakuje. Już kilka minut
drogi od miasta, człowiek znajduje się w szczerym polu. Wąziutkie wiejskie
drogi wiją się pomiędzy pastwiskami, łąkami, leśnymi zagajnikami. I ta zieleń.
Zieleń jest po prostu przepiękna. Wilgotny klimat Wysp Brytyjskich sprawia, że
są one wiecznie zielone. Upajałam się tymi widokami.
Jeździłam coraz więcej i dalej. Poznałam wielu fajnych ludzi, zapalonych
rowerzystów, z którymi spotykałam się regularnie na wspólne popołudniowe przejażdżki.
Odżyłam. Wyjeżdżałam z nimi na zawody w różne zakątki Wielkiej Brytanii, do pięknej
Walii, czy już bardziej górzystej, niż Anglia, Szkocji. W końcu sama zaczęłam
startować, raz nawet udało mi się wygrać wyścig XC. Cóż to była za radość! Z A.
zaczęłam się spotykać nie tylko na rowerowych eskapadach. Okazał się być
wspaniałym przyjacielem i niezwykłym mężczyzną. Jeżdżę teraz z nim po świecie,
dopingując, pstrykając fotki i oczywiście odkrywam nowe szlaki, próbuję swoich
sił na innych, bardziej wymagających trasach.
Basia
fot. własność Basi
Super! Podjęłaś więc dobrą decyzją paląc za sobą mosty! Wszystkiego dobrego :-)
OdpowiedzUsuńpasja godna pozazdroszczenia:)
OdpowiedzUsuńja jeżdżę rowerem tylko do sklepu:D
Czekam na ciąg dalszy - ciekawa jak się ta pasja rozwija:)
OdpowiedzUsuńRewelacyjna historia!! Ze szczęśliwym zakończeniem... mój za duży rower stoi w piwnicy kurzem pokryty...Ale po przeczytaniu tego co przeżyłaś aż mi się zachciało pojechać po moich pięknych okolicach popedałować...
OdpowiedzUsuń