Rowerowy bakcyl czyli jak to się zaczęło



To bardzo dziwne, ale bakcyla kolarstwa górskiego złapałam w Anglii, w kraju, który przecież do górzystych nie należy! Pomimo tego Brytyjczycy mają wielu fantastycznych zawodników takich jak Mistrzyni Świata w downhill’u Tracy Moseley, czy aktualny Mistrz Świata Danny Hart, który swą tegoroczną jazdą podczas Mistrzostw Świata w Champery po prostu powalił na kolana.

Moja przygoda z rowerem zaczęła się od dość dramatycznych dla mnie wydarzeń. Otóż kilka lat temu w moim życiu nastąpił przełom. Postanowiłam zmienić wszystko. Zakończyłam swój nieudany związek, zwolniłam się z pracy i postanowiłam się całkowicie odciąć od swojej przeszłości. Z dwiema torbami wyjechałam do Anglii. Nie było mi aż tak ciężko jak innym ‘początkującym’ emigrantom, bo miałam tam siostrę i czekała na mnie nowa praca. Jednak ból i tęsknota jaką czułam każdego dnia w pierwszych miesiącach po przeprowadzce, znam tylko ja. Czułam niesamowitą pustkę. I tak pewnego wieczoru poznałam A., którego słuchałam z wielkim zaciekawieniem jak opowiadał o swoich rowerowych wypadach, treningach, zawodach. Po jakimś czasie poprosiłam:
-          -Chciałabym kiedyś z Tobą pojeździć.
-          -Nie ma sprawy. Mam zapasowy rower. W przyszłą niedzielę? – odpowiedział szybko.
-         - Jasne! – odpowiedziałam.
-         - Przyjadę po ciebie o 9 – dodał.

I tak, gdy nastał ten niedzielny poranek A. przyjechał po mnie punktualnie z rowerami w bagażniku. Włożyłam na siebie moje legginsy, jakąś bluzę i zwykłe buty do biegania. Kiedy dojechaliśmy do lasu, poznałam kilku jego przyjaciół, również zapalonych kolarzy górskich, co nie trudno było stwierdzić po ich ‘wypasionych’ lśniących rowerach i pełnym, profesjonalnym ekwipunku. Jednym słowem nie pasowałam strojem do mojego towarzystwa. Po dwóch godzinach jazdy w koszmarnym błocie, próbach dotrzymania tempa byłam nie tylko cała brudna, ale kompletnie wykończona. Ale w czasie wysiłku do organizmu uwalniane są endorfiny – hormony szczęścia, i ja to szczęście, pierwszy raz od wielu miesięcy poczułam.

-        -  Pomożesz mi wybrać jakiś rower? – zapytałam A. w drodze powrotnej do domu.
-         - No pewnie! Mam sporo znajomości, załatwię Ci dobry upust! – odpowiedział entuzjastycznie.
-    - Nie, nie chcę nic bardzo drogiego, bo nie wiem czy faktycznie będę tak dużo jeździć, ale chciałabym spróbować.  – powiedziałam.
Po tych słowach, oparłam głowę o oparcie fotela i w mgnieniu oka zasnęłam.


W poniedziałek rano, przyszłam do biura z fatalnymi zakwasami. Otworzyłam skrzynkę mailową, a tam mail od A. z linkami do stron z różnymi rowerami. Złapałam się za głowę. Co zrobić? Co wybrać? Tego jest tak dużo! Postanowiłam, że wybiorę sobie kształt ramy, a specyfikacją techniczną zajmie się A.

Wybraliśmy wiec kilka modeli i w kolejny weekend pojechaliśmy je oglądać ‘na żywo’. Odwiedziliśmy kilka sklepów rowerowych w okolicy, bezskutecznie poszukując moich dwóch kółek. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do ostatniego sklepu i tam wreszcie dokonałam wyboru. Rower znacznie przeceniony, i tak przekraczający mój wcześniej zakładany budżet, ale ładny, kobiecy i jak twierdził A., posiadający w miarę dobry osprzęt.
-          - Biorę! – powiedziałam ożywiona i pobiegłam do kasy.
Nie skończyło się na rowerze. Postanowiłam zakupić odpowiednią odzież i kask. Z tym szło mi trochę łatwiej, bo w końcu kobieta ze mnie z krwi i kości, wiec kupowanie ciuszków wpisane jest w moje DNA. Oczywiście wszystko musiało współgrać kolorystycznie co niezwykle bawiło A.
Od tej pory, codziennie po pracy wsiadałam na mój rower i jechałam za miasto. Pokonywałam coraz to większe dystanse, wyznaczałam sobie nowe trasy, stawiałam wyzwania wyjazdu pod górę w określonym czasie. Rowerowa pasja we mnie rosła.

W Anglii, mnóstwo jest świetnie opisanych ścieżek spacerowych, po których tak naprawdę nie powinno się jeździć rowerem, ale mnóstwo ludzi to robi. Grunt to uważać na spacerowiczów, których tam także nie brakuje. Już kilka minut drogi od miasta, człowiek znajduje się w szczerym polu. Wąziutkie wiejskie drogi wiją się pomiędzy pastwiskami, łąkami, leśnymi zagajnikami. I ta zieleń. Zieleń jest po prostu przepiękna. Wilgotny klimat Wysp Brytyjskich sprawia, że są one wiecznie zielone. Upajałam się tymi widokami.

Jeździłam coraz więcej i dalej. Poznałam wielu fajnych ludzi, zapalonych rowerzystów, z którymi spotykałam się regularnie na wspólne popołudniowe przejażdżki. Odżyłam. Wyjeżdżałam z nimi na zawody w różne zakątki Wielkiej Brytanii, do pięknej Walii, czy już bardziej górzystej, niż Anglia, Szkocji. W końcu sama zaczęłam startować, raz nawet udało mi się wygrać wyścig XC. Cóż to była za radość! Z A. zaczęłam się spotykać nie tylko na rowerowych eskapadach. Okazał się być wspaniałym przyjacielem i niezwykłym mężczyzną. Jeżdżę teraz z nim po świecie, dopingując, pstrykając fotki i oczywiście odkrywam nowe szlaki, próbuję swoich sił na innych, bardziej wymagających trasach. 

Basia
fot. własność Basi


Komentarze

  1. Super! Podjęłaś więc dobrą decyzją paląc za sobą mosty! Wszystkiego dobrego :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. pasja godna pozazdroszczenia:)
    ja jeżdżę rowerem tylko do sklepu:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na ciąg dalszy - ciekawa jak się ta pasja rozwija:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rewelacyjna historia!! Ze szczęśliwym zakończeniem... mój za duży rower stoi w piwnicy kurzem pokryty...Ale po przeczytaniu tego co przeżyłaś aż mi się zachciało pojechać po moich pięknych okolicach popedałować...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)