Lekko nagięta codzienność I



                                                                    Rozdział I

- Śmieszne te króliki – mruknęłam w zamyśleniu.
- Króliki? Właśnie ci pokazałam oryginalną KMS, a ty mi tu ględzisz o jakichś królikach za oknem.

Siedziałam w "Wielkiej Bibliotece" – chlubie naszego narodu, z córką bibliotekarza pracującego w tym miejscu. Nie byłam specjalnie zainteresowana nowymi książkami, które dołączyły do innych na półkach. Głownie dlatego, że nowości to wyłącznie spisy mebli w pałacach i testamenty. Ta biblioteka zawierała większość oryginalnych ksiąg, o które w przeszłości zdarzało się toczyć wojny. A teraz dochodziły tylko takie bzdury. Nie zainteresowałam się więc prezentowanym przez przyjaciółkę nabytkiem.

Z grzeczności zapytałam - "Hm, KMS? A co to oznacza?" - udając zainteresowanie.
- Once! Ty idiotko! Ja ci tu od godziny opowiadam o stworzonej przez samego Klara Weyna "Księdze map świata"...
- A co to takiego? Zmrużyłam oczy, zdumiona, że Bessy nawijała przez ten cały czas o czymś interesującym.
- To księga, która zawiera wszystkie kopie map politycznych świata, jakie kiedykolwiek powstały. Są umieszczone w księdze chronologicznie. Dzięki temu można zaobserwować jak świat się zmieniał.
- I co? Były jakieś kolosalne zmiany?
- Powinnaś to wiedzieć, twój nauczyciel przecież uczył cię historii – stwierdziła Bessy, śledząc palcem wielkie czerwone litery K-M-S na środku czarnej jak noc okładki książki.
- Ojciec zwolnił go zanim zdążył mnie czegokolwiek nauczyć.

Westchnęłam na wspomnienie wściekłej miny ojca, gdy przyłapał mojego nauczyciela na grzebaniu w jego biurku... Według oficjalnej wersji świeży mentor został wyrzucony za drzwi i wyprowadził się do Kerlandu. Prawda była taka, że mój kochany tatuś tak się rozwcieczył, że przebił go mieczem, nie zapytawszy nawet, czego tam szukał. Ciało trupa wrzucił w przepaść między Danlandem (w którym mieszkamy) a wielką pustynią. Nie wiem co tata trzyma w pokoju ale na jego miejscu znalazłabym dla tego czegoś lepszą kryjówkę. 

- Zwolnił go? Za co? – Bessy podniosła głowę znad książki, wyraźnie zaciekawiona.
- Grzebał w rzeczach taty...
- Po co czarodziejowi rzeczy twojego ojca?
- A bo ja wiem... czekaj, dlaczego uważasz, że był czarodziejem? – spytałam zdumiona.
- A dlaczego mówisz "był", a nie "jest"? – zmrużyła podejrzliwie swoje duże, szaro-zielone oczy.
- Na duchy naszych przodków! Nie możesz choć raz przestać zwracać uwagę na takie pierdoły??! – zerwałam się z krzesła i wyrwałam "KMS" trochę zbitej z tropu Bessy.
- Na co czekasz? Idziemy!
- Gdzie? – dziewczyna nadal siedziała na swoim miejscu.
- Do mojego domu. – wytłumaczyłam zniecierpliwiona –zobaczymy co mój ojciec ukrywa.
- Nie mogłaś tego sprawdzić wcześniej? – odgarnęła za ucho długie, trochę za bardzo ulizane, czarne włosy.
- To było pół roku temu. Jakoś mnie ta sprawa wtedy nie zainteresowała, a z czasem o niej zapomniałam.
- A dlaczego nie zatrudnił nowego nauczyciela?
- Ojciec stracił zaufanie do wszystkich nauczycieli świata. Taki już jest. No, wstawaj już! Opowiesz mi dlaczego uważasz tamtego faceta za czarodzieja i w ogóle.

W końcu, udało mi się wyciągnąć Bessy z zakurzonego królestwa książek. Na zewnątrz, w pięknym, zielonym parku, odetchnęłam świeżym powietrzem i przyjrzałam się budynkowi. Nazwa "Wielka biblioteka" była jak najbardziej zasłużona. Obiekt przypominał olbrzymią marmurową świątynię, z pozłacanymi kopułami i tarasami wspartymi na bogato zdobionych kolumnach. Mimo bogactwa i przepychu nie lubiłam tego miejsca. Było tu zdecydowanie za tłoczno. Codziennie przebywały tu setki ludzi. Na zewnątrz był trochę mniejszy ruch. 

- Chodźmy już – pociągnęłam przyjaciółkę w stronę uczęszczanego przez nas od dzieciństwa skrótu.
Przez całą drogę do domu tłumaczyła mi, że starożytni czarodzieje noszą czarne płaszcze i długie brody, a mój były nauczyciel spełniał te warunki. Oczywiście wyśmiałam ją, bo jedyny czarodziej, którego w całym swoim szesnastoletnim życiu spotkałam, owszem, miał czarny płaszcz, za to nie miał brody. 

Miałam wtedy tak z osiem lat. Wówczas moje wyobrażenie o czarodziejach było takie samo jak Bessy, toteż wyśmiałam go za brak owłosienia na twarzy. Stwierdziłam, że nie jest prawdziwym czarodziejem tylko oszustem. Mężczyzna nie obraził się, tylko przewrócił oczy i podpalił jakimś zaklęciem drzewo, które momentalnie zmieniło się w popiół. Śmiertelnie się wtedy przeraziłam i zaczęłam uciekać. Nagle jakaś niewidzialna siła złapała mnie za nogę i zaczęła ciągnąć w przeciwną stronę. Zaczęłam ryczeć i drzeć się na całe gardło, aż zbiegło się większość ludzi z miasta. 

Przebywaliśmy akurat w lesie, więc trochę to zajęło. Przez ten cały czas mag próbował mnie uciszyć. Mówił, żebym się go nie bała, że nie chciał mnie wystraszyć, tylko udowodnić, że jest czarodziejem itd. A ja dalej się darłam, dumna, że nie potrafi mnie uciszyć. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że na pewno potrafił, z tym, że faktycznie nie miał złych zamiarów. Gdy już zbiegli się ludzie, powiedziałam im, że ten człowiek spalił drzewo i mnie też tak chce spalić. Ludzie przyglądali się nieufnie obcemu człowiekowi, nie wiedząc co mają zrobić.

Bo co jeśli faktycznie ma moc i zmieni ich w coś odrażającego? Albo będzie torturował, a na końcu zabije? Mag za to zachował spokój. Powiedziałbym nawet, że był rozbawiony. Wytłumaczył grzecznie ludziom, że ta mała gówniara (wskazał na mnie) szydziła z niego i chciał jej pokazać, że jest prawdziwym czarodziejem. Dlatego sprawił by spłonęło drzewo. A tak w ogóle to zmierzał w stronę "Wielkiej biblioteki", by móc czerpać wiedzę z jej zasobów.

Miejscowi ludzie z natury są bardzo ufni, więc nie trzeba było im niczego więcej tłumaczyć. Przyjęli czarodzieja z wielką serdecznością, tym bardziej, że o czarodziejach tylko słyszeli z dalekich stron.
W wielkim zamieszaniu wymknęłam się do domu, obrażona, że mężczyźnie wszystko uszło na sucho. Gdy opowiedziałam o tym matce – śmiała się.

Na wspomnienie mamy łzy stanęły mi w oczach. Cztery lata temu zmarła na raka mózgu. Po jej śmierci atmosfera w domu zmieniła się. Ojciec stał się bardzo nerwowy. Nie panował nad sobą i często sięgał po miecz. Często pomagałam mu tuszować jego wykroczenia, mimo, że byłam przeciwna jego działaniom. Wiem, że nie powinnam tego robić ale nie mogę pozwolić na to, co mogłoby się stać, gdyby został ukarany. Na pewno wymierzono by mu karę śmierci, zważywszy na to, ile osób już zabił. Czasami jego ofiarami byli gwałciciele bezbronnych kobiet, złodzieje, czy przemytnicy, jednak częściej były to całkiem niewinne osoby np. praczka, która przebywała akurat w złym miejscu o złej porze.

- Ej, Once! Co z tobą? – z zamyślenia wyrwała mnie Bessy. Moje pełne imię i nazwisko brzmi Seaonce Fannark, ale mało osób o tym wie.
- Jest ok., a mój nauczyciel nie był czarodziejem. Wiedziałabym o tym.
- Znowu mówisz był! - krzyknęła Bessanna Clowark (nigdy nie podobało mi się jej pełne imię).
- Ok., skoro nalegasz powiem to inaczej – odparłam lekko zdenerwowana - DAJ. SE. SIANA. – powiedziałam głośno i wyraźnie z akcentem na ‘’siana’’.
- Ale dlaczego...
- Przestań! – rozkazałam, wpychając ją do pobliskiego rowu. Wpadła do niego z krzykiem, a gdy się wynurzyła... no, przynajmniej nie ma już tak bardzo ulizanych włosów.

Koniec rozdziału I
Przeczytaj rozdział II

Soanna


Komentarze

  1. Bardzo ciekawe, wciągające opowiadanie. Widać autorka zna się na rzeczy. Tekst czyta się łatwo, bez oporów. Muszę przyznać, że z ciekawością czekam na kolejne opowiadania Soanny. Sądzę, że w przyszłości napisze niejeden bestseler. Oczywiście z przyjemnością go przeczytam. Mam nadzieję, że inni podzielają moją opinie

    OdpowiedzUsuń
  2. Podzielam poprzednią opinię - spodobało mi się opowiadanie Soanny. Wciąga! Pisz, Soanno, pisz!:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)