Lekko nagięta codzienność III




                                                                     Rozdział III


- Nie! – wrzasnęłam, bo nic innego nie byłam w stanie z siebie wydusić. Rzuciłam się na mordercę mojej przyjaciółki. Okazało się jednak, że jest o wiele silniejszy niż sprawia wrażenie.
- Odwal się ode mnie albo i ty posmakujesz mego ostrza! – powiedział przez zaciśnięte zęby, celując mi nóż prosto w gardło.

"Posmakujesz mego ostrza"?! Skąd on bierze takie beznadziejne teksty? Byłam jednak już w takiej furii, że nie wiedziałam co robię.  Nie chciałam zostawiać ciała Bessy ale musiałam się ratować, więc kopnęłam tajemniczego mężczyznę w krocze (tu rozległ się krzyk i znokautowany upadł na ziemię trzymając się za penisa) i zaczęłam wiać, nie oglądając się na nic. Nie czułam zmęczenia, tylko sam strach. Nie wiedziałam dokąd się udaję i co zrobię jeśli uda mi się uciec. Nie wiedziałam nawet jaki jest cel poczynań tamtych ludzi. Byłam zbyt otumaniona by o tym myśleć. Tym bardziej, że właśnie biegłam jak szalona.

Nagle wryło mnie w ziemię. Byłam otoczona przez setki ludzi. Tworzyli wokół polany szeroki krąg. Byli to sami mężczyźni. Każdy z nich miał czarny płaszcz. Każdy celował do mnie z łuku. Przed oczami stanęła mi ciemność i więcej już nie pamiętam.
                                    



- Dobrze, że ją znaleźliśmy zanim zrobili to tamci. Teraz jest jedną z nas – na wpół przytomna usłyszałam męski, donośny głos.
- Jeszcze nie – tym razem była to kobieta – najpierw musi przejść rytuał.
- Wiem, ale to pewne, że się odbędzie więc w zasadzie możemy ją uznać za swoją.
- Nie jest wyszkolona.
- Ale ma wielki dar. Przecież jest z rodu pradawnych.
- No i co? Dalej nie jest wyszkolona – w głosie kobiety można było odczuć irytację.
- Ale jeśli jest się członkiem rodziny pradawnych, szkolenie jest zbędne. Trzeba sobie tylko uświadomić...
- Zamknij się! – krzyknęła kobieta – To ja jestem prawowitą dziedziczką tronu pradawnych a nie ta gówniara! Z pewnością nigdy mi nie dorówna w żadnej ze sztuk!
- Tak jest, pani! – głos mężczyzny brzmiał niepewnie. Trochę tak, jakby się bał tej całej dziedziczki tronu.
- A teraz wyjdź – dodała już spokojniej.

Usłyszałam oddalające się, ciężkie kroki. Chyba byłam w jakimś kamiennym pomieszczeniu bo każdemu dźwiękowi towarzyszyło donośne echo. Żeby to sprawdzić, dyskretnie uchyliłam prawą powiekę. Byłam w jakiejś pięknej, bogato zdobionej komnacie z marmuru. Leżałam na miękkim łożu z baldachimem. Bardzo mnie to wszystko zaskoczyło. Byłam pewna, że ci ludzie chcą mnie torturować w jakiejś celi a w najlepszym wypadku zabić. Zamiast tego wnieśli mnie do jakiejś bogatej komnaty i położyli w miękkim łożu. Nic z tego już nie rozumiałam.

- O! Obudziłaś się!

                                           
                                                           Koniec rozdziału III
                                                            Czytaj rozdział IV

Soanna


Komentarze