Narzekanie, marudzenie i jęczenie to jest to, co Alcynie ostatnio wychodzi najlepiej. Nie ma znaczenia miejsce, czas ani pretekst. Zawsze znajdzie się też odpowiednie pole do popisu ;).
Dzisiaj dobiorę się do ŚWIĄT...
Szkoda zmarnować taki wdzięczy temat i uogólnić sprawę zbytnio. Rozbiję go sobie zatem na bloki tematyczne:
1. PRZEDŚWIĄTECZNE PORZĄDKI. O nich już był wywód - o tutaj - „Orka na ugorze”. Kto nie czytał - wywnioskuje po samym tytule. Dla tych, którzy są po lekturze, najświeższe informacje z placu boju: zdarte ręce to już nie tylko defekt wizualny. Teraz już bolą, pieką i mają pierwsze rany. Mieszkanie przypomina pobojowisko, a ja jestem na etapie wymyślania tysiąca powodów, które opóźnią przystąpienie do kolejnych etapów tej nierównej walki.
2. ŚWIĄTECZNA ATMOSFERA. Kiedyś, w czasach, które wydają mi się coraz bardziej przedpotopowe, nie mogłam doczekać się choinki, niezapomnianego zapachu mandarynek (które pojawiały się tylko tuż przed świętami) i kapusty z grzybami. A teraz, te x lat po rzeczonym potopie... szkoda gadać. Mandarynki dostępne cały rok (co samo w sobie może i jest fajne, ale... no sami wiecie). Kapustę z grzybami babcia gotuje również przez cały rok, „bo Kasia lubi”. Owszem - Kasia lubi bardzo, ale najbardziej lubiła raz w roku, w Wigilię. Ale największy ambaras jest z choinką. Jak tu się cieszyć i zachwycać, skoro stoją we wszystkich sklepach, na każdym większym placu w mieście, dumnie prężą się w przepychu nieosiągalnym dla normalnego zjadacza chleba w oszałamiających ilości na pasażach galerii handlowych?
Jakoś własna choinka, ubierana tradycyjnie 24 grudnia wydaje mi się nagle niepotrzebna, opatrzona i biedna niesłychanie. A w dodatku, kiedy myślę, że trzeba ją będzie po Świętach rozbierać, to cały jej czar diabli biorą. Tak samo, jak wzięli gdzieś śnieg, urok kolęd (patrz:
a) dziwaczne przeróbki znanych melodii, do których jakoś ciężko dołączyć swój głos,
b) kto teraz wspólnie po kolacji wigilijnej śpiewa jeszcze całą rodziną?
c) kto zna więcej niż po jednej zwrotce?)
i wyjątkowość? Bo jak wyjątkowym może być coś, co wyskakuje z każdego zakamarka przez miesiąc wcześniej?
3. PREZENTY. No, tej tradycji to u mnie akurat nie było. Uwierzcie - NIE BYŁO PREZENTÓW POD CHOINKĄ! Może to i dobrze... Sama nie wiem. Ale wiem jedno: wolałam oglądać łysy stojak naszego plastikowego drzewka, niż słuchać opowieści obnażających polski styl obdarowywania bliskich. Tak się jakoś złożyło, że docierają do moich uszu tylko te smutne przykłady: o robieniu tego na odczepnego, byle coś tam było, bez refleksji, zastanowienia, bez jakiejkolwiek próby wniknięcia w gust obdarowywanego. Za to z ogromną presją „bo trzeba” i ze słabo ukrywanym żalem, bo wolałoby się przeznaczyć wydawaną gotówkę na zimowe buty, bo te, które zostały z poprzedniego roku, przeciekają...
4. KARP. W sumie podpunkt ten powinien traktować o całym tym żarciowym wigilijno-świątecznym amoku. O tym, że kapustę toleruję tylko pod jedną postacią, że nienawidzę grochu, a z kapustą to już w ogóle, że co roku obiecuję sobie nie napchać się ponad jakiekolwiek normy i co roku plany biorą w łeb. Ale nie- będzie o karpiu. Bo jest mi on solą w oku: począwszy od tego, co te biedne ryby muszą przejść zanim trafią na nasze stoły, poprzez zajętą wannę, domowy ubój, na kulinarnym finale skończywszy. Zastanawia mnie, o co właściwie z karpiem chodzi. Wszędzie tysiące sposobów na to, jak pozbyć się „mulistego” smaku, który wszak jest tym, co tę rybę odróżnia od innych słodkowodnych. Po co zatem stać w gigantycznych kolejkach, mordować, a później robić wszystko, żeby upodobnić do czegoś, co mogliśmy mieć bez tych wszystkich korowodów? Wychodzi mi na to, że 99% Polaków nie lubi karpia, a jednak robi to wszystko, bo... no właśnie- bo co?
5.
I teraz podpunkt bez tytułu. Bo ciężko
nazwać to, co teraz nastąpi ;) A co to będzie? Ano rozważania o tym, skąd te
wszystkie zwyczaje, ta konkretna data i inne rytuały. Nie będzie lekko. Oj nie.
Dużo można na ten temat napisać. Ale postaram się ograniczyć marudę, która we
mnie siedzi do absolutnego minimum.
DATA- jak to było w zwyczaju, przejęta z innych wierzeń. Tak, tak: na przełomie grudnia i stycznia świat pogański obchodził wielki cykl świąt. 25 grudnia (dzień przesilenia zimowego, od którego zaczyna przybywać dnia), był w tamtym okresie początkiem nowego roku, a 24- święto zmarłych; w starożytnym Rzymie natomiast 25 to- Święto Narodzin Niezwyciężonego Słońca (w podobny sposób przejęte z perskich obchodów dnia boga słońca Mitry). Jak to już wielokrotnie bywało z ważnymi dla pogan świętami (chociażby Noc Kupały- obecna Noc Świętojańska itp.) należało je szybciutko zastąpić chrześcijańskimi odpowiednikami. I tak Niezwyciężonemu Słońcu pogańskiego świata przeciwstawiono Chrystusa- Słońce Sprawiedliwości. Zresztą Nowy Rok i Trzech Króli to również stare pogańskie święta ...
WIERZENIA- większość towarzyszących Bożemu Narodzeniu dodatkowych wierzeń (jak chociażby to, że w Noc Wigilijną zwierzęta mówią ludzkim głosem), to również pozostałości z czasów pogańskich. Stare formy wypełnione nowa treścią...
PRZEBACZANIE- tak rozpoczynano wspomniane już wcześniej saturnalia
CHOINKA- domy rzymskie na czas obchodów dekorowano zielenią, a do wnętrza wnoszono zimozielone drzewko
POTRAWY- według tego, co dawno temu zdarzyło mi się na ten temat czytać, w większości są to te same dania (w nowej formie), które tradycyjnie jedli w tym okresie Słowianie podczas stypy zadusznej (przypadającej 24 grudnia!)
ŚWIECE- obecnie stawiane na stole, zastąpione także choinkowymi lampkami - troska o ogień to bardzo stara tradycja. Poganie palili światła i podtrzymywali ogień przez całą noc 24/25 grudnia, aby błąkające się wtedy dusze miały się gdzie ogrzać. Podobną etiologię ma
DODATKOWE NAKRYCIE NA STOLE...
Chyba wystarczy. Prawda? ;)
1. PRZEDŚWIĄTECZNE PORZĄDKI. O nich już był wywód - o tutaj - „Orka na ugorze”. Kto nie czytał - wywnioskuje po samym tytule. Dla tych, którzy są po lekturze, najświeższe informacje z placu boju: zdarte ręce to już nie tylko defekt wizualny. Teraz już bolą, pieką i mają pierwsze rany. Mieszkanie przypomina pobojowisko, a ja jestem na etapie wymyślania tysiąca powodów, które opóźnią przystąpienie do kolejnych etapów tej nierównej walki.
2. ŚWIĄTECZNA ATMOSFERA. Kiedyś, w czasach, które wydają mi się coraz bardziej przedpotopowe, nie mogłam doczekać się choinki, niezapomnianego zapachu mandarynek (które pojawiały się tylko tuż przed świętami) i kapusty z grzybami. A teraz, te x lat po rzeczonym potopie... szkoda gadać. Mandarynki dostępne cały rok (co samo w sobie może i jest fajne, ale... no sami wiecie). Kapustę z grzybami babcia gotuje również przez cały rok, „bo Kasia lubi”. Owszem - Kasia lubi bardzo, ale najbardziej lubiła raz w roku, w Wigilię. Ale największy ambaras jest z choinką. Jak tu się cieszyć i zachwycać, skoro stoją we wszystkich sklepach, na każdym większym placu w mieście, dumnie prężą się w przepychu nieosiągalnym dla normalnego zjadacza chleba w oszałamiających ilości na pasażach galerii handlowych?
Jakoś własna choinka, ubierana tradycyjnie 24 grudnia wydaje mi się nagle niepotrzebna, opatrzona i biedna niesłychanie. A w dodatku, kiedy myślę, że trzeba ją będzie po Świętach rozbierać, to cały jej czar diabli biorą. Tak samo, jak wzięli gdzieś śnieg, urok kolęd (patrz:
a) dziwaczne przeróbki znanych melodii, do których jakoś ciężko dołączyć swój głos,
b) kto teraz wspólnie po kolacji wigilijnej śpiewa jeszcze całą rodziną?
c) kto zna więcej niż po jednej zwrotce?)
i wyjątkowość? Bo jak wyjątkowym może być coś, co wyskakuje z każdego zakamarka przez miesiąc wcześniej?
3. PREZENTY. No, tej tradycji to u mnie akurat nie było. Uwierzcie - NIE BYŁO PREZENTÓW POD CHOINKĄ! Może to i dobrze... Sama nie wiem. Ale wiem jedno: wolałam oglądać łysy stojak naszego plastikowego drzewka, niż słuchać opowieści obnażających polski styl obdarowywania bliskich. Tak się jakoś złożyło, że docierają do moich uszu tylko te smutne przykłady: o robieniu tego na odczepnego, byle coś tam było, bez refleksji, zastanowienia, bez jakiejkolwiek próby wniknięcia w gust obdarowywanego. Za to z ogromną presją „bo trzeba” i ze słabo ukrywanym żalem, bo wolałoby się przeznaczyć wydawaną gotówkę na zimowe buty, bo te, które zostały z poprzedniego roku, przeciekają...
4. KARP. W sumie podpunkt ten powinien traktować o całym tym żarciowym wigilijno-świątecznym amoku. O tym, że kapustę toleruję tylko pod jedną postacią, że nienawidzę grochu, a z kapustą to już w ogóle, że co roku obiecuję sobie nie napchać się ponad jakiekolwiek normy i co roku plany biorą w łeb. Ale nie- będzie o karpiu. Bo jest mi on solą w oku: począwszy od tego, co te biedne ryby muszą przejść zanim trafią na nasze stoły, poprzez zajętą wannę, domowy ubój, na kulinarnym finale skończywszy. Zastanawia mnie, o co właściwie z karpiem chodzi. Wszędzie tysiące sposobów na to, jak pozbyć się „mulistego” smaku, który wszak jest tym, co tę rybę odróżnia od innych słodkowodnych. Po co zatem stać w gigantycznych kolejkach, mordować, a później robić wszystko, żeby upodobnić do czegoś, co mogliśmy mieć bez tych wszystkich korowodów? Wychodzi mi na to, że 99% Polaków nie lubi karpia, a jednak robi to wszystko, bo... no właśnie- bo co?
DATA- jak to było w zwyczaju, przejęta z innych wierzeń. Tak, tak: na przełomie grudnia i stycznia świat pogański obchodził wielki cykl świąt. 25 grudnia (dzień przesilenia zimowego, od którego zaczyna przybywać dnia), był w tamtym okresie początkiem nowego roku, a 24- święto zmarłych; w starożytnym Rzymie natomiast 25 to- Święto Narodzin Niezwyciężonego Słońca (w podobny sposób przejęte z perskich obchodów dnia boga słońca Mitry). Jak to już wielokrotnie bywało z ważnymi dla pogan świętami (chociażby Noc Kupały- obecna Noc Świętojańska itp.) należało je szybciutko zastąpić chrześcijańskimi odpowiednikami. I tak Niezwyciężonemu Słońcu pogańskiego świata przeciwstawiono Chrystusa- Słońce Sprawiedliwości. Zresztą Nowy Rok i Trzech Króli to również stare pogańskie święta ...
WIERZENIA- większość towarzyszących Bożemu Narodzeniu dodatkowych wierzeń (jak chociażby to, że w Noc Wigilijną zwierzęta mówią ludzkim głosem), to również pozostałości z czasów pogańskich. Stare formy wypełnione nowa treścią...
PRZEBACZANIE- tak rozpoczynano wspomniane już wcześniej saturnalia
CHOINKA- domy rzymskie na czas obchodów dekorowano zielenią, a do wnętrza wnoszono zimozielone drzewko
POTRAWY- według tego, co dawno temu zdarzyło mi się na ten temat czytać, w większości są to te same dania (w nowej formie), które tradycyjnie jedli w tym okresie Słowianie podczas stypy zadusznej (przypadającej 24 grudnia!)
ŚWIECE- obecnie stawiane na stole, zastąpione także choinkowymi lampkami - troska o ogień to bardzo stara tradycja. Poganie palili światła i podtrzymywali ogień przez całą noc 24/25 grudnia, aby błąkające się wtedy dusze miały się gdzie ogrzać. Podobną etiologię ma
DODATKOWE NAKRYCIE NA STOLE...
Chyba wystarczy. Prawda? ;)
6. ZAKUPY- kolejny temat rzeka. Dwutygodniowy szał i
amok. Brak miejsc parkingowych pod galeriami handlowymi i
gigantyczne kolejki. Wózki w hipermarketach wypełnione po brzegi. Ilości
jedzenia, którym można by nakarmić tuzin ludzi przez przynajmniej 2 tygodnie, a
nie statystyczną rodzinę przez 2,5 dnia. Mnóstwo „promocji”, „przecen” i kupa
dziadostwa, której nikt by nie kupił w jakichkolwiek innych
okolicznościach.
7. „KEVIN SAM W NOWYM YORKU” :D
A Wy za co kochacie Święta? ;)
Przedświąteczny malkontent
Alcyna
alcyna.blogspot.com
fot. stock.xchng
Ja lubię karpia, śpiewam kolędy -autorka powinna sobie odpuścić święta skoro ich tak nienawidzi
OdpowiedzUsuńAnonim, albo nie posiada daru wyczuwania ironii, albo nie chciało mu się doczytać do końca, albo zwyczajnie musiał się do czegoś przyczepić :D Świątecznie pozdrawiam!!! Autorka
OdpowiedzUsuńNie lubię karpia, śpiewam kolędy, Święta do mnie przemawiają w jakimś stopniu a o wierzeniach Pogan wiedziałam już od dawna. Mnie osobiście, jako osobie wierzącej, zupełnie nie przeszkadza, że to czy inne święto wywodzi się z kultury poprzedzającej początki chrześcijaństwa. W końcu historia ma swój ciąg i jest to naturalne, że wierzenia i tradycje przenikają się wzajemnie.
OdpowiedzUsuńmarudo Ty;))))hehehe, ale nie jest chyba aż tak żle...dla mnie najważniejsza jest rodzina w święta..ale te osoby, które naprawdę kocham:)) bo niestety bywało, że jedna osoba w rodzinie zatruwała całą atmosferę:(
OdpowiedzUsuńhehehe,ostatnio nawet Kevina polubiłam:D
Tara, w ogóle nie jest źle ;) Ale, nie znaczy to, że którykolwiek z podpunktów wyssałam z palca :D Chociaż podejście do Świąt mam zapewne bardzo specyficzne, to na szczęście 99% tego marudzenia, to szukanie dziury w całym , albo coś, co niestety obserwuję i albo mnie dziwi, albo zniesmacza... Ja tam nie okładam niczym karpia, żeby zmienił smak i znam najczęściej po 4 zwrotki kolęd, które dzisiaj wyśpiewywałam z dzieckiem w drodze z przedszkola (ja po łacinie, Młoda po polsku), co stanowiło nie lada atrakcję na osiedlu wśród "staczy podsklepowych" ;)
OdpowiedzUsuńchciałabym usłyszeć te kolędy w Twoim wykonaniu:D Alcyna, ja zrozumiałam tę nutkę ironii;) czasami lubimy sobie pomarudzić troszeczkę, a póżniej podwójnie cieszymy się świętami:))
OdpowiedzUsuńTara, uwierz, że wolałabyś nie słyszeć, bo jak to kiedyś określiła pani od muzyki: "Dziecko, co prawda ty masz mezzosopran koloraturowy, ale lepiej graj na flecie, zamiast śpiewać" :D
OdpowiedzUsuń