Flamingi z Kos






Flamingi pamiętałam z dzieciństwa z chorzowskiego i wrocławskiego zoo jako egzotyczne, wdzięczne ptaki w kolorze malinowej bezy, które ostrożnie brodziły w płytkiej wodzie sadzawek lub stały długo na jednej nodze z głową wtuloną pod skrzydło. Byłam nimi zachwycona - stworzenie w kolorze cukierkowym musiało skraść serce małego dziecka. Flamingi były dla mnie tym, czym dla dziewczynki w obecnych czasach jest najpiękniejszy tęczowy kucyk. To uczucie pozostało mi do dziś.
Świadomie szukałam flamingów podczas pobytu na Cyprze(bez skutku) a znalazłam je przypadkiem na wyspie Kos. Ich całkiem spore stado żyje tu w okolicach Tigaki, na płyciźnie słonego jeziora Alikes.
Któregoś dnia, podczas wycieczki samochodem, skręciliśmy z głównej drogi i znaleźliśmy się we flamingowym raju. Obserwując te ptaki w ich naturalnym środowisku zobaczyłam je z zupełnie innej strony - już nie były zabawkami z malinowego puchu tylko wolnymi zwierzętami, dumnie kroczącymi po swoim terytorium. Nie lubią gapiów i chociaż, oprócz jednego fotografa, byliśmy tam tylko my(W. i ja), bardzo trudno było się do nich zbliżyć na mniej niż trzydzieści metrów.
Odwiedziliśmy je dwa razy i za każdym razem trafialiśmy na porę posiłku. Przez większość czasu zapamiętale wyjadały coś z jeziora, wyciągając długie szyje i szybko "strzygąc" dziobami po dnie obracały się wokół własnej osi. Od czasu do czasu podnosiły głowy, prostowały szyje, nieznacznie zmieniały miejsce i natychmiast wracały do absorbującej je czynności. Patrzenie na nie okazało się dla mnie hipnotyzujące - nie mogłam się zdecydować czy patrzeć na nie cały czas czy robić w nieskończoność zdjęcia - a kiedy zaczęłam snuć plany osiedlenia się przy brzegu jeziora, w trzcinach, może w jakiejś drewnianej budce i rozpoczęcie miesięcznego badania ich zwyczajów(w zmyślnym przebraniu flaminga), W. wcisnął gaz i uprowadził mnie z miejsca, w którym chciałam osiąść.
Flamingi kryją w sobie wiele niespodzianek. Kiedy rozpościerają skrzydła, nagle ich postać zmienia charakter - weselna beza nabiera charakteru, ponieważ końcówki ich skrzydeł są kruczoczarne, co żywo kontrastuje z intensywnym oranżem piór i odbija się od bladego różu reszty postaci ptaków. Kiedy zaś wyginają wdzięcznie szyje lub przenoszą ciężar z jednej czerwonawej nogi na drugą, powiewając spódniczkami piór, wyglądają jak baletnice Teatru Bolszoj. Tak, w naturze są o wiele weselsze niż w zoo(co zrozumiałe), bardziej zapamiętałe w dziobaniu pożywienia i piękne w swobodnym locie. Patrząc na nie doszłam do wniosku, że jeśli skrzyżujemy podkolorowanego łabędzia z czaplą, bocianem i tukanem, dostaniemy modelowy przykład flaminga.
Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze gdzieś je spotkamy. Są piękne, wdzięczne, cudownie upierzone a ich delikatny puch, poruszany silnym wiatrem i oświetlony zachodzącym słońcem to zaczarowany widok.








































































Kobieta z Magdalii
fot. Kobieta z Magdalii


Komentarze