Dywan cz. 2 - opowiadanie



Wychodziłem akurat z dywanem przed dom, gdy Anka wjechała na rowerze Julki. Wiatr rozwiewał jej włosy i granatową sukienkę. Niewiele się zmieniła przez te czternaście lat.
- Cześć. - rzuciła jakby mnie dzień góra nie widziała. Oparła rower o trzepak i siadła na ławce przed domem. Zmachała się, jednak te pięć kilometrów na rowerze po stromych podjazdach dają o sobie znać ludziom przed czterdziestką, którzy najczęściej jeżdżą autem.
- Cześć. - odpowiedziałem.  - Napijesz się wody?
Skinęła głową. Gdy wróciłem z butelką stała przy dywanie, który oparłem o ścianę.
- Co będziesz z tym dywanem robić? Czy to ten... ten perski? - spytała o dywan na którym kiedyś całowałem ją, a ona uparła się, że zaczeka do ślubu.
Głupie pytanie. Dywan wynosi się gdy jest brudny...
- Nie wiem po co pytasz o dywan? Będę go trzepał...
- No, niektórzy czyszczą dywany ot, po prostu, nawet gdy nie są brudne. - Nie wiem którzy i nie wiem po co mi to mówiła.
- Anka. Dywan? No ... - zgłupiałem. Nie widziałem jej wieki a ona o dywanie...- Przykro mi z powodu wujka, fajny był z niego gość.
- Tak, ale nie umarł w samotności. - popatrzyła na mnie wymownie.
No i co z tego? 
- Janek, Ty jesteś sam. Twoi rodzice nie żyją, jesteś sam, ułóż sobie życie... 
- Anka, czy dowiem się dlaczego wtedy rzuciłaś mnie tak z dnia na dzień, bez słowa? Nazywając kłamcą? Julka nie pisnęła słowa... 
Usiadła. Ja obok niej. Wyczekiwałem. Po chwili popatrzyła na mnie.
- Widziałam ciebie i Agnieszkę w ten wieczór, kiedy nie byłeś ze mną na weselu mojej kuzynki, bo miałeś jechać w nocy do Szwecji na borówki... Siedzieliście na moście, obejmowałeś ją... - zobaczyłem łzy w jej oczach.
- Anka!- wstałem. Obróciłem się do niej plecami.  - Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
Usiadłem. Przez taką głupią rzecz nasze życia potoczyły się w różnych kierunkach...
- Agnieszka podkochiwała się w moim najlepszym kumplu Dominiku, który miał jechać ze mną na borówki. A ten nie widział tych jej wzdychać i umówiła się ze mną, żeby pogadać. Nie pamiętam czy ją przytuliłem czy nie... ale nawet jeżeli to na pocieszenie. Bała się o Dominika, bo on był takim lekkoduchem, lubił zaglądać w kieliszek. - popatrzyłem na Ankę. Siedziała bez ruchu, bokiem do mnie i patrzyła przed siebie. - Ania...
Była tak blisko i tak daleko jednocześnie. Nie oponowała gdy przytuliłem głowę do jej włosów. Oddychała miarowo. 
- Ania, gdybym wiedział, że to spotkanie tyle zmieni...- chwyciłem jej głowę i odwróciłem do siebie, głaskałem włosy, a ona zdawało się, że poddaje się tej fali. Gdy nagle odskoczyła, odrzuciła moją rękę.
- Janek, to niczego nie zmienia.- chwilę stała jakby chciała coś powiedzieć, coś zrobić. Nie wiedziała gdzie położyć ręce. 
- Dlaczego tu przyjechałaś? Mam wrażenie, że nie tylko na pogrzeb? I dlaczego bez męża?
- Skąd wiesz, że jestem sama? 
- Wiem... Czy jemu też nie ufasz?
- Kto dał ci prawo doradzać mi w sprawach małżeńskich? - uśmiechnęła się drwiąco, jakby to nie była Ania, którą znałem.- Sam o tym nic nie wiesz!
- Z twojej przyczyny....
Milczała. Powiedziała coś, czego nie spodziewał się usłyszeć
- Przyjechałam tu, bo chciałam upewnić się, że dobrze wybrałam. Skończyć to raz na zawsze...Nawet jeżeli coś nas łączyło lata temu, byliśmy młodzi, gówniarzowaci. Janek, pomyśl sam, jak możesz znać kogoś, z kim spędzasz kilka tygodni w roku? Nie szkodzi, że to trwało trzy lata. 

Chwyciła pomalowany na kolory tęczy rower Julki i odjechała bez słowa.

- Anka! - pobiegłem za nią, ale ona nie chciała być goniona i złapana... to już był koniec. Kobieta, którą kochałem przez te lata odjechała. 

cdn...

Komentarze

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)