Moje życie z gadami



Około czteroletnia Kasia do taty:
    Tatusiu, zobacz jaki fajny chomiczek, chodź damy go grubasowi.
Mhm... na pierwszy rzut oka wszystko jest w porządku, prawda? Mała dziewczynka zachwyca się puchatym miłym stworzonkiem. Tylko... kto to jest grubas i po co mu rzeczony chomiczek?
Odpowiedź tylko dla tych o stalowych nerwach ;)
Grubas to żółtopuzik. Taka gadzina, która przypomina węża, a w istocie jest beznogą jaszczurką, a chomiczka potrzebuje do... zjedzenia.

Jeśli nie zostaliście zniesmaczeni, to poczytajcie o moim życiu w zwierzyńcu i o tym, jaki w dotyku jest wąż.

Gady, a w szczególności węże były w moim rodzinnym domu za sprawą taty jeszcze przede mną. Były więc tak oczywiste i codzienne, jak dla innych dzieci kwiatki doniczkowe i pies. Szczerze powiedziawszy, to dosyć długo myślałam, że tak jest we wszystkich domach. Byłam święcie przekonana, że wszyscy mają identyczne podejście do tych stworzeń, jak my.
A jak było u nas? Ano różnie :D

Raz gadów było więcej, raz mniej. Były i znane wszystkim węże boa, wielka samica pytona siatkowanego, waran stepowy, żmija nosoroga, młodziutkie grzechotniki, piękne zielone, ale jadowite Trimeresurusy albolabrisy (niestety polskiej nazwy nie znam), agamy, gekkony, boa tęczowe, które do dzisiaj z wyglądu kojarzą mi się jedynie z kaszanką i wiele, wiele innych.

Nie dziwiło mnie to, jak jedzą i co jedzą. Z nosem wlepionym w szybę terrarium śledziłam duszenie  chomików, świnek morskich, szczurów, myszek i łykanie ich w całości (zabijanie jadem również). Może komuś wydawać się to zbyt brutalne i nieodpowiednie dla dziecka. Być może. Dla mnie oczywiste było, że każde żywe stworzenie coś jeść musi. A że węże zjadały taki pokarm i w taki sposób? Teraz ten widok, kiedy trochę się od niego odzwyczaiłam, robi nieco większe wrażenie.

Nie zawsze było tylko gładko i sielankowo. Zdarzało się, że tej albo owej gadzinie znudziło się terrarium i wyszło na spacer po mieszkaniu ;), a że węże lubią ciepłe i ustronne miejsca, to usiłowały się np. wygrzewać razem z rodzicami w ich łóżku. Czasami uciekiniera poszukiwaliśmy kilka godzin, dni, albo... miesięcy (tak, jak tego pięknego, kolorowego ze zdjęcia). Traumatyczne dla nas ucieczki były chyba tylko dwie: gdy na mieszkanie wydostało się pięć maleńkich grzechotników i gdy pytonica zablokowała wypchniętą przez siebie szybą drzwi do pokoju, w którym raz po raz coś spadało zrzucane jej wielkim cielskiem.

Ale zdarzały się także momenty wzruszające, nostalgiczne wręcz: np. gdy pomagałam się wykluwać maleńkim wężom zbożowym. Coś poszło nie tak i nie mogły poprzebijać otoczek swoich jajek. Delikatnie, by nie uszkodzić maleńkich węży, rozcinałam te dosyć mocne, chociaż miękkie jajeczka i wydobywałam kilkucentymetrowe (na szczęście nadal żywe) węże. Coś podobnego odczuwa chyba położna podczas pierwszej asysty przy porodzie ;). Następnie każdy wąż dostał swój maleńki pojemniczek ustawiony w cieple i czas na wchłonięcie wartościowych substancji z resztek „żółtka”. Pamiętam też, jak karmiłam te maleństwa pierwszy raz. Ale tego opisu Wam oszczędzę ;)

Dosyć tych wspomnień.

Odczaruję jeszcze tylko dla Was jeden mit- wąż (i jaszczurka także i wszystkie inne gady), nie są zimne, mokre i śluzowate. Gady są zmiennocieplne. Mają więc temperaturę otoczenia. Lubią się wygrzewać, więc są dosyć ciepłe. Mają suchą skórę!!!! Jest miła w dotyku. Kiedy głaszczemy węża  z łuską, przypomina to trochę dotykanie najlepiej wyprawionej, najbardziej miękkiej cielęcej skóry. Pod łuskę jest trochę chropowato.

Pałeczkę terrarystycznych zainteresowań przejął brat. Ma na stanie dwa węże boa, dwa boa tęczowe i... niestety ptaszniki.

tekst i fot. Alcyna
Na pierwszym zdjęciu autorka w wieku ok 5 lat ;)
alcyna.blogspot.com

Komentarze

  1. Alcyna! kocham Cię jeszcze bardziej za te węże!:)))jesteś niesamowita!
    fotka z dzieciństwa po prostu piękna!
    ja uwielbiam gady i zawsze chciałam mieć węża..ale przyznam się,że obawiałam się rozmiarów dorosłego boa,czy pytona..dlatego pozostałam przy żółwiu:)) też ma swój gadzi urok:D
    ..a węże mają naprawdę miłą skórę w dotyku!..i ciepłą:D
    pająków nie cierpię...mam chyba lekką arachnofobię..brr...

    OdpowiedzUsuń
  2. ja mam zdecydowanie arachnofobię, na myśl o takich wielkich włochatych pająkach mama dreszcze...

    OdpowiedzUsuń
  3. o nie... jeszcze węże to niech sobie jak kto lubi, ale pająki to dla mnie temat kompletnie nie do wytrzymania. na samą myśl o takim potworze w zasięgu wzroku pocą mi się ręce... brrrr...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tara, :*
    Kochane, ja mam daleko posuniętą arachnofobię. Boję się tych kudłaczy brata na maksa. Ale dla Was się poświęciłam niebywale (jak na mnie)- pozwoliłam otworzyć ich terraria i zbliżyłam się do takich otwartych ma odległość 15 cm. Wszystko po to, żeby były zdjęcia ;) Ale nigdy więcej takich "atrakcji"!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejciu ale jesteś na pierwszym zdjęciu podobna do Emilki,a raczej mała do Ciebie^^
    Węże lubię, tzn nie wzdryga mnie na myśl o nich ale pająki... szkoda gadać, mam poważną arachnofobię od dziecka, nie jestem w stanie na nie patrzeć nawet na zdjęciach bleh:/

    JUDY

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie na tym zdjęci widać jak podobna jesteś do córci(lub ona do Ciebie:)).
    Węże są piękne i masz rację-delikatne i ciepłe w dotyku.Był czas,że znajomy miał sklep zoologiczny i były tam także węże,pamiętam jak kupiłam 12 myszek,bo przerażało mnie to,że on będzie karmił te gadziny takimi ślicznymi stworzonkami.Ale masz rację coś przecież jeść muszą:)

    OdpowiedzUsuń
  7. to Cię podziwiam! za żadne skarby nie otwarłabym terrarium!
    acha! na fotce z dzieciństwa przypominasz mi małą Natalię Kukulską:D z czasów "Puszka Okruszka";)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spam usuwamy, prosimy o komentarz na temat artykułu :)