Zapewne zasugerowane (przepraszam, że tym razem zwracam się tylko do żeńskiej części czytelników kobietnika, ale biorę pod lupę jednak typowo „babski” temat) tytułem, spodziewacie się kolejnego z tysięcy artykułów o czterech porach roku. Owszem, coś o nich napomknę, ale podobnie jak to było w przypadku typów figur (czytaj tutaj), przedstawię Wam swoją własną wersję i indywidualne podejście do tematu.
Zacznę od pewnego rodzaju „scenki rodzajowej”. Dzięki niej dowiecie się, dlaczego tradycyjną wiedzę na ten temat traktuję ze sporym sceptycyzmem.
Jest zima 1995/1996. A może rok później? Szesnastoletnia Kasia (autorka we własnej osobie) bierze udział w pewnym kursie. Podczas części poświęconej tańcowi dowiaduje się, że jest w tym zakresie absolutnie ciężkim przypadkiem, niereformowalną łamagą i nic z tym zrobić już się nie da. Ale nie o tym tutaj mowa. Kurs zawiera również obszerny blok poświęcony tematom z zakresu wizażu, makijażu, doboru stroju (do okazji, typu urody właśnie, czy figury). Kasia chłonie wiedzę niczym gąbka wodę. Dowiaduje się, że wszystkie kobiety pod względem kolorystyki można podzielić na 4 kategorie, których nazwy wywodzą się od pór roku.
W domu pogłębia wiedzę i wie już, że podział ten ma historyczne podstawy w malarstwie. Że niejaki Johannes Itten w latach 20-tych poprzedniego wieku prostym eksperymentem dowiódł, że z indywidualnym wyglądem każdego człowieka harmonizują określone kolory. On to jako pierwszy grupy kolorów przypisał zgodnie z ich występowaniem w przyrodzie do czterech pór roku. I tak wszyscy mieliśmy być albo „ciepli” (jesień, wiosna), albo „zimni” (zima, lato), w wersji bardziej „delikatnej” i eterycznej (lato, wiosna), lub „nasyceni” mocno zaakcentowani (zima, jesień).
W części praktycznej kursu Kasia zostaje ekspresowo zakwalifikowana do zim. Ma wszak ciemne włosy, brązowe oczy i bladą cerę. Kasia cieszy się wielce, bo czerwienie, fiolety, śliwki, granaty i inne tego typy kolory w sumie fajne są. Nakłada na swe ciemnobrązowe włosy farbę w odcieniu bordo, wdziewa namiętnie na swe małoletnie i wątłe ciało ubrania w kolorach właściwych, kupuje nawet fioletowy tusz do rzęs. Jakże pięknie i sielankowo.
Do czasu Moje Drogie, do czasu...
Jest późna wiosna. Pewien pan (po serii dziwnych zdarzeń w życiu Kasi), w radio przybliża słuchaczom wygląd tejże. I przekazuje informację, że Kasia ma zielone oczy. Kasi robi się miło. Wie również, że pan mówi prawdę. Nie przespała nocy, bo tę spędziła w studio nagrań regionalnej telewizji, a w takich okolicznościach (braku snu), jej oczy zawsze robią się intensywnie zielone. Coś Kasi zgrzyta. Jak zima, ta zimna zima w fioletach, czerwieniach, granatach i kobaltach, nagle zamiast ciemnego brązu, odcieni granatu i tym podobnych zimnych odcieni na swych źrenicach ma zieleń? Ale Kasia jest zbyt zaaferowana tym, co się wokół niej dzieje, żeby przejąć się tym za bardzo.
Mija wiosna, przychodzi lato. Nagle na policzkach, nosie, czole pojawiają się piegi. Mnóstwo maleńkich złotych plamek. No nie!!! Moje Kochane, zima z piegami to już ewidentnie coś nie gra!! Paniom wizażystkom, które Kasia w tym czasie spotyka w swoim życiu, również coś nie pasują. Tworzą na jej twarzy jakieś dziwne miksy kolorystyczne. A to powieka na niebiesko i brązowo, a do tego śliwka na usta. A to róż brzoskwiniowy wszędzie. Innym razem brązy. Co jest grane?
I tu koniec scenki rodzajowej.
I już odpowiadam na pytanie.
Grane jest to, że podział na 4 pory roku podziałem dobrym jednak nie jest. Obserwuję od dawna kobiety. Ich kolorystykę. Ich oczy, włosy, odcień cery. I uwierzcie, albo nie, ale większości z tych kobiet nie jestem w stanie dopasować do wyuczonego schematu. Owszem, istnieją przypadki, przy których wystarcza jeden rzut oka i wiem- to jest jesień, albo zima. Są kobiety, które ewidentnie i w najbardziej typowy sposób reprezentują daną grupę. Szczęściary. Ale większość z nas jest pewnego rodzaju mieszankami. U większości, któryś element nie pasuje do układanki. I tak, jak stwierdziła to szesnastoletnia Kasia, tak zapewne dostrzega to przed lustrem niejedna z Was. Widzicie, że albo odcień karnacji odbiega, albo oczy z innej bajki. I o ile włosy można jeszcze przefarbować i dostosować do całej reszty (co najczęściej usiłujemy bardziej lub mniej świadomie zrobić szukając „swojego” koloru farby), o tyle z kolorem skóry mało jesteśmy już w stanie zrobić.
Dla nas wszystkich, takich hybryd kolorystycznych, powstał inny podział, który nadal bazuje na tym pierwotnym, na 12 typów urody. Miał on nam ułatwić zadanie. Wprowadzić możliwości pośrednie. Powiem szczerze, dla mnie to już za dużo i gubię się w tym zupełnie.
Ja mam swoją teorię. Żadne tam dopasowywanie kolorowych chust, żadne kolorystki i indywidualne palety barw odgórnie przeznaczone. Może lepiej, kiedy każda z nas zwyczajnie określi, które kolory lubi (LUBI, a nie które jej pasują) i zastanowi się, dlaczego tak jest? Zauważyłam, że większość z kobiet idąc tym tropem o dziwo wybierze kolory, które pasują i w których wygląda dobrze. I najważniejsze- w których czuje się najlepiej. A czy nie to jest najważniejsze? Zdarzają się przypadki niereformowalne, które będą stawiać tylko i wyłącznie na barwy dla nich nieodpowiednie. Mhm... może warto machnąć ręką czasami i postawić na samopoczucie, a nie na najbardziej perfekcyjny wygląd? Tu już niech odpowie sobie każda z Was. Ja lubię przy takich „błędach” iść o krok dalej. Pozwolić na własny gust i dopasować typ urody do niego, a nie odwrotnie. Szybkie farbowanie, odpowiedni makijaż i uwierzcie, ale w ten sposób nawet z zimy dla się zrobić „prawie” jesień ;) A skoro natura sama w sobie stworzyła większość z nas „prawie” konkretną porą roku, to my nie zrobimy nic gorszego. Owszem, zdarza się, że wygląda to lekko karykaturalnie, ale tylko w przypadku, kiedy jest robione bardzo nieumiejętnie.
Jeśli spodziewałyście się konkretnych porad, zestawu kolorów, palety cieni do powiek, to zachęcam do użycia wyszukiwarki internetowej. Bo tego u mnie nie znajdziecie. Ja udzielam rad innego typu: instynkt, własne odczucia, gust. To co lubimy. Jeśli zaś koniecznie chcecie we własnym zakresie analizować, to... odszukajcie zdjęcia z dzieciństwa. A najlepiej kosmyk swoich włosów z tamtego okresu. Podobno one są najbardziej miarodajne i najbardziej miarodajne przy takich poszukiwaniach. Wtedy cera nie zmieniła się jeszcze ze zmęczenia i niewyspania, blizn potrądzikowych itp. Włosy były najbliższe temu, co jest najbardziej właściwe, a czego po latach farbowania najczęściej już nie pamiętamy. I na tej podstawie szukajmy, znajdujmy najlepsze rozwiązania i... dobrze się bawmy, czego życzę każdej z Was (i sobie również- aktualnie, ze świadomego wyboru- jesieni).
fot. freedigitalphotos.net
masz całkowitą rację! trzeba się zdać na własny instynkt! według tego sztywnego podziału jestem Zimą i muszę się akurat z tym zgodzić;) dobrze mi w zimowym makijażu i barwach..ale według zasad nie powinnam sięgać po "rudą" farbę! czym teraz jestem?! po zrobieniu się na rudo?:D
OdpowiedzUsuńTara, jest Ci świetnie w rudym. pasuje do Ciebie. I dzięki temu potwierdzasz moją teorię- powinnyśmy być takie, jakie lubimy być!!! Samopoczucie jest najważniejsze.
OdpowiedzUsuńno właśnie! nie powinnyśmy na siłę dopasowywać się do tabelek:D
OdpowiedzUsuńJa też się zawsze zastanawiam czym jestem- wychodzi mi, że jesienią ale ni w ząb nie widzę się w rudościach i zieleniach zgniłych - po prostu nie lubię. Na innych owszem, na sobie nie.
OdpowiedzUsuń